 |
www.wiezaexusa.fora.pl Forum Klubu Fantastyki Wieża Exusa
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Śro 8:30, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Kapłan nie powiedział nic, kiedy kobieta, którą poznał na ulicy zebrała się do wyjścia. Powiódł za nią tylko spojrzeniem uważnych oczu do chwili aż zniknęła w tłumie tańczących.
- Spokojnie - powiedział z tajemniczym uśmiechem do mężczyzny, który przedstawił się jako Shavel. - Jeśli Pan Losu zechce, jej ścieżka jeszcze splecie się z naszą.
Słowa te sprawiały początkowo wrażenie zwykłego kapłańskiego bełkotu, ale po chwili wydawało się już, że mają w sobie Moc. Zanim ktokolwiek zdążył to jakoś skomentować do stolika podeszła Anya i przyniosła zamówione jedzenie. Baltazaar ucieszył się z pokaźniej porcji smażonych, zbełtanych jaj z pomidorami.
- Pan Ulm nie wiedział jak bardzo przyprawiona najlepiej by ci smakowała, więc użyczył ci, panie, swojego kubełka przypraw. Kapłan skłonił się w podziękowaniu i uśmiechnął się. Zerknął do kubełka przypraw, ale jedyne co potrafił zidentyfikować to sól i rozmaryn. Oprócz tego było tak jeszcze co najmniej tuzin ziół dobrze wymieszanych w solnej bazie.
- Widzę, że zainteresowanie was nie upuściło, więc powiem wprost. Nie potrzebuje bezmózgich zabójców. Bestia bestią, tak mówią ludzie, ale w rzeczywistość może być zgoła inna. Istota, której szukam wcale nie musi być zła – w tym momencie spojrzał na czarodziejkę – i coś w głębi ducha podpowiada mi, że taka nie będzie. Może po prostu nie mieć nad sobą kontroli albo zwyczajnie nie być świadoma wyrządzanej krzywdy. Może też być pod czyimś wpływem, więc jeśli szukacie tylko krwawej jatki, bądź łatwego zysku, to od razu mogę wam podziękować za pomoc.
Przełknął kolejny kęs i popił winem resztką wina. Powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia, więc jeśli nie będą mieli żadnych pytań, będzie trzeba poszukać odpowiedzi.
Na zewnątrz deszcz trochę zelżał, ale zdjęcie kaptura nadal nie należało do najmilszych opcji. Sillvie wyszła na deszcz zostawiając dziwną zbieraninę. Znała się na bestiach na tyle, żeby wiedzieć iż tylko milczący towarzysz młodej czarodziejki wyglądał na takiego, który mógłby stawać w zwarciu z jakimkolwiek potworem i ustać na nogach dłużej niż pięć uderzeń serca. Twardziel, który bez pozwolenia ucałował jej dłoń...
Pierwsze co kobiecie rzuciło się w oczy, to pędząca ile sił w nogach drużyna Straży Miejskiej. Oprócz zbrojnych zauważyła wśród nich starszego, poważnego mężczyznę o przenikliwym spojrzeniu, który najpewniej był cesarskim śledczym. Tacy jak on rzadko opuszczali stolicę. Ten musiał przyjechać niedawno, jego ubranie było przemoczone do suchej nitki, a koszary straży, z których przed chwilą wybiegł, były niecałe dziesięć kroków dalej. Nie zdążyłby tak się zmoczyć, nawet i w godzinę. Mężczyźni biegli w głąb ulicy rynkowej. Sillvie spojrzała w tamtą stronę przelotnie i zauważyła wielkie zbiegowisko. Dwie przecznice nie była to odległość, która dla kogoś o jej możliwościach, nie pozwalała przejrzeć przez strugi rzadkiego deszczu. Ludzie zebrani wokół niewiadomo czego byli bladzi i na twarzy większości gościł wyraz zniesmaczenia wymieszanego z przerażeniem. To co stało się w bocznej uliczce musiało być naprawdę straszne, gdyż niektórzy z gapiów rezygnowali z widowiska i szybkim krokiem ruszali w sobie tylko znanym kierunku...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 13:23, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Mocniej naciągnęła kaptur na głowę i rozejrzała się wokół. Coś się stało, poruszenie było i widoczne i wyczuwalne. Ci ludzie... wyglądało na to, że stało się coś bardziej niż nieprzyjemnego. Ale nikt nie krzyczał rozpaczliwie. Jeśli była to jakaś brudna śmierć, to za pewne już się stała i jedyne pokrzykiwania należały do strażników, a takim się lepiej pod buty nie pchać, bo upierdliwi potrafią być strasznie. W końcu pewnie nieciekawą sytuację mają i choć w tej sprawie będą się chcieli wykazać. Nic dziwnego, jeśli jej podejrzenia były słuszne i mężczyzna o uważnych oczach był cesarskim śledczym. Ruszyła w przeciwnym kierunku. Vingo z racji zawodu powinien być cierpliwy, ale jakoś bogowie cierpliwości mu poskąpili i lepiej było jej nie nadwyrężać. A że najciemniej pod latarnią, to paser miał swoje mieszkanie całkiem niedaleko koszar, w jednej z czynszówek. I jeśli nic się nie zmieniło, całkiem nieźle się tam urządził. W krótkim czasie dotarła drewnianych drzwi, na których krzywo dyndała rdzewiejąca podkowa. Zapewne na szczęście, choć przedstawiała sobą obraz zgoła nieszczęśliwy. Sill złapała podkowę i łupnęła nią kilka razy w deski. Otworzył Wrock, pochylony prawie do ziemi, z długim nosem stary gnom.
- Spóźniła się.... - skrzeknął.
- Tobie nic do tego... - bo też i spóźnienie różnie można było interpretować. Mogła przyjść i trzy dni temu, gdyby była w mieście. Czasu miała jeszcze trzy dni. Ale im później, tym trudniej się z Vingo rozmawiało, więc wolała nie marnotrawić czasu. -... wpuść mnie, bo już jestem mokra, a za chwilę będę mokra na wylot – naparła nogą na gnoma i ten pomrukując gniewnie odsunął się. Rozejrzała się po pomieszczeniu robiącym za przedpokój i jednocześnie poczekalnię. Nie było nikogo. Jak zawsze. Podejrzewała, że nigdy tu nie można nikogo spotkać. Lustra na ścianach zwielokrotniły jej postać. Wokół nóg zaczęła się tworzyć kałuża. Zdjęła kaptur i nie przejmując się ściekającą z niej wodą, ani chrząkającym gniewnie gnomem poprawiła mokry kosmyk, który łaskotał w twarz.
- Poczeka.... powiem... - no to jak powie, to powie. Podeszła do lustra i popatrzyła na swoje odbicie. Za jej plecami zaszurały gnomie buty i szczęknął zamek w drzwiach, gdy wychodził z przedpokoju. Wiedziała, że za drzwiami nie ma pokoju, a jedynie korytarz prowadzący w głąb budynku.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Śro 20:33, 06 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Jajecznica z podsmażanymi pomidorami była wyborna. Już dłuższy czas kapłan nie miał okazji zjeść czegoś ciepłego i sytego, cały czas będąc w podróży. Smakowała mu o wiele bardziej niż wykwintne dania serwowane w gospodzie w Kręgu Ashera. Wykorzystał chwilę zamyślenia, jaka ogarnęła towarzyszących mu przy stoliku, aby delektować się smakiem. Nie potrzebował przypraw, które przyniosła Anya.
Pan Losu był najwyraźniej innego zdania. Jedna z par hasających w takt muzyki wypełniającej gospodę zanadto zbliżyła się do stolika. Wypity alkohol zrobił swoje i jeden z tancerzy stracił na chwilę równowagę i upadłby jak długi na deski karczmy, gdyby nie przytrzymał się o blat. Ciężki stół nie przewrócił się jednak, lecz zachwiał się na tyle mocno, że słoik z przyprawą przewrócił się i białe kryształki zmieszane z ziołami rozsypały się przed kapłanem. Baltazaar odruchowo spojrzał na cały ten bałagan, prawdopodobnie jak wszyscy karczemni towarzysze, ale tylko jego źrenice zwęziły się tak mocno, że przypominały drobne punkciki na ciemnoniebieskim tle tęczówek...
Korytarz był słabo oświetlony i praktycznie bez ozdób. Bardziej przypominał jakiś loch niż domostwo. Podążył w dół w stronę dębowych drzwi, które już bardziej pasowały do budynku mieszkalnego. Przeszedł przez nie, choć nie pamiętał by je otwierał. Ujrzał wokół siebie pomieszczenie przypominające salon. Wokół, pod ścianami stały cztery piedestały, na których wyeksponowano jakieś nieznane mężczyźnie przedmioty. Wszędzie było cicho i pusto, choć Baltazaar mógłby przysiąc, że słyszał jakiś głos, chwilę przed tym jak wszedł do salonu. Rozejrzał się ponownie i zauważył dwa inne wyjścia, prowadzące do kolejnych pokoi. To było mieszkanie, kogoś bogatego i prawdopodobnie wpływowego. Wszystko doskonale pasowało do wystroju. Wszystko oprócz roztrzaskanych drzwi. W tedy przestrzeń wokół zamigotała. Kapłan znajdował się w innym miejscu, ale czuł jeszcze swoją poprzednią obecność. Starał się opanować strach, który nie wiadomo czemu wypełzł z zakamarków umysłu, powtarzając sobie jak mantrę, że to nie dzieje się naprawdę. Wewnętrzny głos kazał mu się odwrócić, ale kiedy tylko przychylił się do tej sugestii żałował. Czarnoskóra humanoidalna postać kucała pochylona nad czymś co przypominało ciało dziecka... albo jakiegoś niewysokiego człowieka. Wszędzie było pełno krwi, a uszy mężczyzny drażniło nieustające i dziwnie uwypuklone mlaskanie. Przyjrzał się bestii dokładniej. Gibkie ciało okryte ciasno ciemną i sprawiającą wrażenie mocnej skórą, spod której prześwitywały silne sploty mięśni. Kończyny zakończone były szponami o długości przedramienia mężczyzny, które błyszczały niczym stal. Cała postać spowita była prawie niedostrzegalną mgiełką, migoczącą wszystkimi barwami tęczy. Baltazaar czuł, że to bardzo ważna informacja, ale nie wiedział dlaczego. Zrobił krok do tyłu i o mały włos się nie przewrócił. Spojrzał pod nogi i zobaczył martwego mężczyznę. Ten, w przeciwieństwie do posiłku bestii, wyglądał o wiele lepiej. To musiał być pan tego domu. Niestety całe jego bogactwo i wpływy nie uchroniły go przed rozciętym gardłem.. Drzwi zaskrzypiały nagle. Kapłan i Bestia niemal jednocześnie spojrzeli w ich kierunku. Bestia uśmiechnęła się ukazując bezzębną paszczę. Najwyraźniej spodobał mu się widok, jakiego uświadczył. Baltazarowi nie spodobał się ani trochę. Kobieta, którą dziś poznał - Sillvie - patrzyła szeroko otwartymi oczami w stronę potwora...
Nie rób tego - pomyślał odruchowo kapłan zwracając się w sercu do swego boga.
- Więc mnie powstrzymaj... - padła niespodziewana odpowiedź...
Sillvie czekała aż służący po nią wróci. Tak wypadało, w końcu była gościem i miała tu coś do załatwienia. Jednak kiedy minęła jedna trzecia dzwonu zaczęła się poważnie zastanawiać, czy przypadkiem Vingo nie gra z nią w jakąś niezbyt śmieszną grę. W domu panowała cisza.
Wreszcie jej cierpliwość wyczerpała się i ruszyła korytarzem w ślad za Wrockiem. Szła szybkim i pewnym krokiem i z każdym krokiem coraz mniej jej się to podobało. Zatrzymała się jednak nagle tuż przed drzwiami prowadzącymi do kolejnego pomieszczenia, w którym zapewne Vingo by ją przyjął. Na kamiennej ścianie ciągnęły się cztery długie i głębokie rysy wypełnione przezroczystą mazią. Pierwszym skojarzeniem był ślad po szponach. A niewiele było stworzeń, które tak łatwo poradziłyby sobie z kamienną ścianą będąc przy tym tak małymi, że zmieściłyby się w korytarzu. Syllvie rozejrzała się wokoło, ale nie dostrzegła żadnych innych śladów. Zapachu też żadnego nie wyczuła, nawet wrażenia. Nic. Tylko ciężka pustka kamienia. Pierwsze skojarzenie jakie w nią uderzyło było nie do przyjęcia. Fenai – pierwotny żywiołak – zniknął z tego świata ponad dwa tysiące lat temu, a nawet jakby jakiś przetrwał do dziś nie dostałby się do miasta, a tym bardziej do domu kogoś takiego jak Vingo... Instynkt jednak mówił, że był w pobliżu...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 14:47, 07 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Fenai.... to nie mogło się dziać... musiało być inne wyjaśnienie.... logika i doświadczenie ze wszystkich sił starały się zaprzeczyć rzeczywistości. Musiała się mylić. Tylko jak często się myliła? Nie tak znowu często, by sobie nie ufać. Instynkt podpowiadał, żeby stąd uciekać i to jak najszybciej. Ale Sill całą sobą chciała się przekonać o tym, że nie ma racji. Nie mogła mieć racji. One nie istniały od dwóch tysięcy lat! Ostrożnie, starając się stawiać jak najciszej stopy ruszyła korytarzem. Bała się tego, co tam mogła spotkać, ale czuła, że nie może zawrócić. Sięgnęła do wewnętrznego ognia, który zwykle ledwo się tlił na dnie serca i obudziła go, by mocno zabuzował. Tak. Wewnętrzna siła rozlała się po ciele. Dziedzictwo przodków nigdy jej nie opuszczało. W szarych oczach kobiety zatańczyły szare płomienie. Było cicho. Tak upiornie cicho. Krok za krokiem w stronę odpowiedzi. Miała wrażenie, że znalazła się w kamiennej pustce. Drzwi były co raz bliżej. Delikatnie pchnęła drewniane skrzydło. Nie byli jej bogowie łaskawi, zaskrzypiały zdradliwie. A potem oczy Silllvie rozszerzyły się gwałtownie. Bestia uniosła łeb i spojrzała na nią rozwierając bezzębną szczękę w parodii uśmiechu. Strach sprawił, że ogień ogarnął ciało próbując je spalić i tylko stanowczy protest woli powstrzymał płomienie.
- Zostań! - słowo nie miało znaczenia. Język również. Ale siła jaka znalazła się w nim była pierwotna. Siła samca alfa, któremu się nie przeciwstawia jeśli nie chce się zostać boleśnie skarconym. Zaś słowo popierało ciało, pewnie rozstawione nogi, moc ukryta w oczach i postawa przywódcy, który właśnie objął to pomieszczenie w posiadanie. Chciała, by bestia miała pewność, że jej wewnętrzny ogień w razie buntu boleśnie poparzy. Rozpoznała Vingo....na okrwawionym torsie czernił się ząb. Ileż by dała, by móc podejść i sprawdzić, czy jest prawdziwy. Zamiast tego musiała się stąd wydostać i doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli choć na mgnienie oka się zawaha, to przegra. Przegrana równała się tylko śmierci.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 19:24, 07 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Elanvirell
Elfka pożegnała się z wychodzącą kobietą. Tak naprawdę zbytnio jej nie poznała, zaś jej imię usłyszała przypadkowo podczas rozmowy osób, które przyłączyły się do niej wcześniej. Baridal również pożegnał się skłaniając się jej. Gdy kobieta ruszyła w kierunku wyjścia mężczyzna powiódł za wychodzącą kobietą wzrokiem. Jednak ciężko byłoby odgadnąć cóż owe mogłoby oznaczać. Z pewnością zaś lepiej było o to nie pytać mężczyzny. Elfka miała wrażenie, że niektórzy mają jej za złe to, iż nakłoniła ludzi do zabawy, by mogli zapomnieć o swych codziennych troskach. Dziewczyna odniosła wrażenie, że niektórzy mieli także jej za złe, że przyszła i siadła razem z nimi, zaś pozwolili jej na to jedynie z powodu dobrego wychowania. Zamyśliła się chwilę. A może tylko dlatego, że wydaje im się, że może być pomocna. Rzadko kto traktuje ją od razu poważnie. Często zmienia się to dopiero, gdy zobaczą jej możliwości... Ją traktują jak dziecko, zaś Bariego jak przestępcę. Nie raz były takie sytuacje, że musiała powstrzymywać mężczyznę przed przyłożeniem komuś, gdy tamten wykrzykiwał swoje opinie o ich domniemanym związku. Zboczeniec – to dość częste określenie Baridala... Często je słyszeli. Oczywiście od głupców, którzy mimo samego wyglądu mężczyzny wykrzykiwali i inne określenia pod jego kierunkiem, reszta bała się widząc w mężczyźnie groźnego bandytę. Ubolewała nad tym. Nikt tak nie znał tego mężczyzny jak ona na tym chorym i zapomnianym przez Bogów świecie. Dziewczyna dobrze wiedziała, że jej towarzysz ma dobre serce. Przykre określenia często były kierowane i pod jej adresem. Tu znacznie częściej trudniej było powstrzymać Bariego przed interwencją. Elfka dobrze wiedziała, że jej przyjaciel oprócz dobrego serca posiadał brak opanowania, przede wszystkim w takich sytuacjach. Niektórzy głupcy podejrzewali ich o romans, a raczej dziwny związek prostych stworzeń, gdzie on jako samiec zdobywa pożywienie oraz broni swą samicę, która odpłaca się... swym ciałem. Głupcy – pomyślała a grymas ni to wściekłości, ni zażenowania przebiegł przez jej twarz. Spojrzała na tańczących ludzi. Jeden wysoki i szczupły mężczyzna wesoło obracał kobietę o rudych włosach splecionych w dwa grube warkocze. Oboje tańczyli śmiejąc się rumiani na twarzy od wysiłku. Cóż jest złego w radości – pomyślała. Poczuła dojmujący smutek wychodzący z samego dna jej serca. Smutek był tak głęboki i nagły, iż myślała, że zaraz po jej policzkach spłyną łzy. Jednak ów smutek był chwilowy, niczym powiew lodowatego wiatru pozostawiający gęsią skórkę. Wróciła wzrokiem do swych towarzyszy. Zauważyła, iż Baridal po wyjściu kobiety zajął jej miejsce. Po chwili pojawiło się na stole jadło. Pokazała gestem mężczyźnie, by zamówił i im jakiś posiłek. Baridal zatrzymał odchodzącą od stolika dziewczynę i złożył zamówienie. Gdy mężczyzna zbliżył się do Anyi można było zauważyć zaskoczenie i lekki strach na jej twarzy, który jednak szybko znikł. Zapewne bywały tu różne osoby i dziewczyna zdążyła już nieco uodpornić się na rożnych ludzi, nawet wyglądających tak jak Bari. Anya po chwili ruszyła w stronę szynkwasu. Elfka spojrzała na mówiącego kapłana. Po jego słowach dotyczących owej bestii, a raczej przypuszczenia, iż mogłoby chodzić im jedynie o pieniądze, bądź krwawą jatkę poczuła się urażona. Dziewczyna ściągnęła nieco brwi w dziecięcym grymasie, choć nadal pozostawała poważna. Jednak należy być pokornym – pomyślała. W końcu mężczyzna wcale jej nie znał i nie mógł wiedzieć jakie ma intencje. Zatem postanowiła wysłuchać dalej, co ma do powiedzenia w ciszy. O dziwo nadpobudliwa elfka potrafiła siedzieć cicho i słuchać, miast komentować wszystko po kolei. Często jednak przychodziło jej to z dość dużym trudem. Tak jak przed chwilą. Jednak owego mężczyzny nie znała, więc nie mogła znać ani jego podejścia, ani... Przecież czasem ludzie tak bardzo się mylą nie znając kogoś i oceniają po czyimś wyglądzie, czy po jednym wypowiedzianym zdaniu. Gdy pomyślała to spojrzała w stronę Baridala, który w tej samej chwili również na nią spojrzał. Elfka napotkała wzrok zimnych szaro-błękitnych oczu. Dziewczyna obojętnie wróciła wzrokiem do kapłana. Gdy skończył swój wywód elfka zastanowiła się o co mogłaby zapytać mężczyznę. Dopiero teraz zastanowiła się kim są osoby, do których się dosiedli. Osoba mówiąca o bestii to z pewnością kapłan, o czym świadczył jego kostur. Bardzo ładny zresztą kostur. Może nie tak fantazyjny i bogaty jak jej, jednak niewątpliwie miał coś w sobie. Ostatecznie młodą elfkę nie trudno było czymś zaimponować i być może krzywy kawałek drewnianej laski z ubogimi zdobieniami zachwyciłby ją w podobnym stopniu, co królewska buława. Kto wie? Postanowiła więc zapytać mężczyznę o jego kostur. Już miała zapytać, gdy pomyślała, że teraz nie jest na to odpowiednia chwila i postanowiła zrobić to później. Bestia – pomyślała. Wiele najróżniejszych bestii przyszło jej widzieć w jej krótkim żywocie. Czy to bestia w ludzkiej skórze, czy to bestia pokryta łuskami i spływająca śluzem... Czasem ludzie okazywali się być gorszymi potworami od istot, którym nadano to miano. Owe bestie ze szponami, dziobami, czy czymkolwiek innym zabijały często z powodu woli przetrwania. Ludzie zaś... Kierują się prostymi pragnieniami, żądzami prowadzącymi z czasem do obsesji, która niekiedy skutkuje bestialstwem, morderstwem, gwałtem. Okrucieństwo – pomyślała elfka. Nie rozumiała tego. Pewne rzeczy pozostawały nadal poza zasięgiem jej pojmowania, mimo iż widziała już dość wiele. A może właśnie dlatego? Być może nie potrafiła tego wszystkiego pojąć, gdyż widziała już tak wiele zła?... Z zamyślenia wyrwało ją silne zachwianie się stołu. Przyprawy rozsypały się, jednak dziewczyna nie zwróciła uwagi na nie, lecz na chudego młodzieńca, któremu niewiele brakowało, by przewrócił się na deski karczmy. Elfka wstała i pomogła wyprostować się chłopcu. Porozmawiała chwilę z Nadihem, gdyż tak mu było na imię. Upewniwszy się, iż chłopcu nic nie jest wróciła do stołu.
- Wybaczcie, jednak musiałam sprawdzić, czy on sobie nie zrobił krzywdy.
Powiedziała siadając.
- Ostatecznie, gdyby nie ja zapewne nawet by nie tańczyli...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Czw 20:16, 07 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Wizja skończyła się jeszcze bardziej niespodziewanie niż się pojawiła. Mężczyzna na powrót był w karczmie pełnej bawiących się ludzi. Zdawało się, że nie minęła nawet chwila. Towarzysze nawet nie zauważyli, kiedy kapłan wpadł w wieszczy trans, ale nagła zmiana w jego zachowaniu nie mogła już ujść uwadze.
- Gdzie ona poszła? Czy któryś z was wie, gdzie poszła Sillvie? – pytanie było zadane niespodziewanie, głosem pełnym determinacji. Na twarzy Baltazaara dało się dostrzec przejęci i strach. Kapłan nie czekał na odpowiedź. Wyraz twarzy Casira i Shavela wystarczył aż nadto.
Nie mają pojęcia, na pryszczatą dupę Krolla! – przemknęło mu przez myśl.
- A może znacie bogatego, wpływowego mężczyznę o ciemnych włosach – na wspomnienie makabrycznego trupa kapłana przeszedł dreszcz. – Ma za sługę niskiego człowieka, może gnoma, Dużo eksponatów w salonie?
- Mówisz o Vingo? – zapytał zdezorientowany Casir. Szczerze nie wiedział, co się właśnie stało. To nie miało sensu. Baltazaar nie marnował czasu, aby odpowiedzieć.
- Gdzie jest jego dom – niepokój w wypowiadanym pytaniu był nad wyraz odczuwalny. Nie warto było zwlekać z odpowiedzią.
- Zaraz obok budynku straży. Całkiem niedaleko. Ale.. ale o co chodzi?
Kapłan zerwał się z miejsca i złapał w dłoń swój kostur. Czuł, że każda chwila, jaką roztrwoni zbliży go do tragedii. Nie miał nawet czasu zastanowić się nad dziwną odpowiedzią Pana Losu, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Pan Losu zawsze milczał. Zawsze. Mężczyzna wiedział, że jeśli nie skorzysta ze wszystkich swoich atutów przegra. Odwrócił się w stronę wyjścia i zaczął biec. Na odchodne rzucił tylko:
- Sillvie jest w niebezpieczeństwie...
Pomknął w stronę drzwi. Nikt z jego towarzyszy nie miał szansy dostrzec, że oczy kapłana w jednej chwili stały się obsydianowo czarne. Odsłonił Ciemność w swojej duszy tylko na mgnienie oka, ale to wystarczyło, aby wesołe harce natychmiast się skończyły. Irracjonalny strach rozlał się po głównej sali, kiedy ludzie schodzili mu z drogi. Kiedy znajdował się dwa kroki przed drzwiami wyjściowymi, ponownie sięgnął w Głębię. Niewidzialna siła uderzyła w drewniane drzwi i otworzyła je gwałtownie. Wszystko stało się zbyt szybko, by, jeszcze niedawno pogrążeni w zabawie ludzie, zdążyli połączyć wszystkie fakty i zrozumieć, co się przed chwilą stało.
Baltazaar wybiegł na ulicę kierując się w stronę budynku straży. Mijał go, kiedy wszedł do miasta. Deszcz już zelżał na tyle, aby nie wlewać się pod kaptur w czasie biegu. Kiedy minął budynek krawca pośliznął się na błotnej kałuży. Na chwilę utracił równowagę, co kosztowało go dwa uderzenia serca. Na szczęście od razu rozpoznał dom niejakiego Vingo, gdzie według wizji znajdzie spotkaną dziś dziewczynę i potwora, którego nigdy w życiu nie widział. Tylko czy będzie żywa czy martwa? – pomyślał, kiedy wpadł do wypełnionego lustrami przedsionka. Odbicie nie przepuściło takiej okazji i pomnożone wielokrotnie, bliźniacze postanie spoglądały na mężczyznę z tajemniczym uśmiechem.
- Przyjrzyj mu się, zanim go zabijesz... – tylko tyle zdążył usłyszeć, kiedy zniknął w korytarzu.
Sillvie stała nieruchomo tak samo jak Fenai. Nie atakował jej, tylko jeszcze bardziej się uśmiechnął. Powietrze w pomieszczeniu ochłodziło się tak bardzo, że kobieta zobaczyła mgiełki pary wydobywające się jej z ust przy każdym oddechu. Puste oczy żywiołaka wwiercały się jej pod czaszkę. Zaczęła dostrzegać pierwsze oznaki niecierpliwości. Bestii nie podobała się ta dominacja, ale nie rzucała wyzwania. Jeszcze nie. Sillvie zdawało się, że coś usłyszała, jakby trzaśnięcie drewna. Nie zdążyła się jednak nad tym zastanowić, gdyż potwór spróbował zerwać nałożony łańcuch. Siła woli, przeciw sile woli. Dziewczynie zdawało się, że czuje napierające na ścianę jej umysłu emocje, które, jeśli się im podda, będą zgubne w skutkach. Przeciwnik był nie byle kim, w końcu od niego właśnie pochodzą wszystkie inne żywiołaki, jakie szwędają się po świecie. Fenai był nimi wszystkimi. Nie można było przed nim uciec, był zbyt szybki i mógł przechodzić przez kamienne ściany jakby w ogóle ich tam nie było. Do Sillvie coraz bardziej docierało, że znalazła się w patowej sytuacji. Niestety z każdą chwilą było gorzej, bo nie było pewności, jak długo zdoła mu się opierać, tym bardziej, że stworzenie stawało się coraz bardziej niecierpliwe.
Baltazaar wpadł do pomieszczenia przez zniszczone drzwi, które pamiętał z wizji. W tym momencie kończyła się jego znajomość drogi. Bestia gdzieś tu była, mogła się czaić w każdym kącie. Rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakiejś wskazówki. Miał do wyboru trze przejścia, ale tylko jedne z drzwi poruszyły się lekko, kiedy przez pokoje przemknął prawie niewyczuwalny podmuch powietrza. Kiedy przez nie przeszedł zauważył ją stojącą nieruchomo w progu. Ciemnoniebieskie oczy Baltazaara zalała fala ciemności czarniejszej niż głębia otchłani
W tej samej chwili Fenai stracił cierpliwość. Szarpał się pod naciskiem woli kobiety, ale nie był jeszcze w stanie zerwać łańcuchów. Kiedy w pomieszczeniu zawitała groza uspokoił się nagle. Bestia spojrzała jakby za plecy Sillvie. Jej mięśnie rozluźniły się, jak u kogoś kto w ciemnym lesie zobaczył właśnie przyjazną twarz. Trwało to jednak krótko. Udawany spokój przerwał przeraźliwy wrzask stworzenia. Wszelkie skojarzenia z kamieniem prysły jak bańki mydlane. Temperatura w pokoju wzrosła gwałtownie i nie przestawała rosnąć. Zanim kobieta zdążyła pomyśleć było już za późno na ucieczkę, ale instynkt był w tym przypadku silniejszy niż rozsądek. Ciało Fenai było już gorętsze od hutniczego pieca. Gdyby nie była tak... doświadczona udusiłaby się z gorąca. Ubranie już zaczęło się tlić. Odwróciła się do umierającego potwora plecami i ujrzała Kapłana Losu spowitego w czarny dym, który otaczał go do kolan. Czarne oczy bez źrenic wyglądały nieludzko, ale wyraz twarzy, na której malował się strach połączony z niedowierzaniem, był już jak najbardziej ludzki. Kapłana nawet nie próbował uciekać. Wiedział równie dobrze jak ona, że nie ma takiej możliwości, by dotarli do wyjścia. Sytuacja wyglądała tak beznadziejnie, ze nie obchodziło ją w tym momencie, że w płonących ubraniach, które paliły ją w skórę, spoczywały tak ważne dla niej dokumenty. W tym momencie życie było najważniejsze, a kiedy Fenai eksploduje, nic nie będzie już miało znaczenia.
Pokój rozbłysnął bielą i wszelkie odgłosy ucichły.
Dwóch konnych zatrzymało się przy wschodniej strażnicy. Mieli zapewne do załatwienia jakąś ważną sprawę wymagającą uczestnictwa Strażnika Miejskiego. Niestety nie było ich w tym czasie zbyt wielu, gdyż prawie wszyscy brali udział w poszukiwaniach Bestii, która ponownie nawiedziła Orgon. Mężczyźni zastanawiali się czy chcą swymi kłopotami zaprzątać głowę Kapitanowi Rodrikowi zwanemu Drętwym K. kiedy pobliski budynek mieszkalny eksplodował ogniem. Płomienie wydzierały się na ulicę przez drzwi i okna, ale na szczęście nie zajęły sąsiednich domów.
c.d.n.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 13:05, 11 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
Powiódł tęsknym wzrokiem za odchodzącą kobietą. Uznał jednak, że nie ma sensu się z nią kłócić, bo była stanowczą osobą i niewiele jest w stanie ją przekonać. Podobnie zresztą jak go.
Rozbłysk ognia na moment oślepił Shavla. Wybiegł zaraz za kapłanem, któremu musiał zesłać wizję jego dziwny bóg. Był niemal pewien, że to było wtedy, jak ten chłopak wysypał sól na jego posiłek a młodociana czarodziejka się nim przejęła. Wtedy uznał, że te dziwne spojrzenie wywołane było przejęciem spowodowanym zepsutym jedzeniem. Deszcz wciąż kropił, rosząc jego ubranie. Wspomnienie o zagrożeniu Sill bardzo na niego zadziałało. W końcu tak bardzo Shavlovi zależało na tym, aby z nimi została a teraz... dość powiedzieć, że widząc kapłana, który wbiegł do środka a teraz ten wybuch przejął go. Nie wiedział czemu zależy mu na tej obcej mu kobiecie. Owszem, zainteresowała go, ale przecież wiele razy był zainteresowany różnymi osobami.
Zaklął ciężko, otrząsając się z tych głupich rozmyślań. Nie czas na nie, bo tam Sill może umierać. Dom jeszcze nie płonął, tylko jeden pokój, ale ludzie już się zbierali, by patrzeć, jak budowla ginie w płomieniach. Tak to zawsze jest z ludźmi, mało który garnie się do pomocy, wolą patrzeć jak bydlęta. A jak ktoś zginie to już całkiem jest super, bo taka bliskość ze śmiercią musiała nielicho łechtać ich spaczone zmysły. Wbiegł do środka i kierując się elfim słuchem pospieszył w kierunku miejsca, gdzie jak mu się wydawało, słyszy trzask ognia. Zbliżając się zasłonił usta i nos płaszczem, żeby nie wdychać duszącego dymu. Święcie wierzył, że ten wybuch spowodowany był zapłonem oliwy czy coś i do głowy by mu nie przyszło nic innego. Dlatego jego zaskoczenie było ogromne na widok zwęglonych, ale wciąż błyszczących złowrogim światłem kości porozrzucanych po całym pomieszczeniu. W miejscu wybuchu zaś w podłodze była wielka dziura. Tyle dobrego, że od środka wyglądało to mniej groźnie niż na zewnątrz, ogień nie szalał tak bardzo, choć wciąż było bardzo niebezpiecznie.
- Baltazaarze... Sill?- krzyknął, rozglądając się na boki. Nigdzie ich bowiem nie widział.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 19:22, 12 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Elanvirell
Gdy elfka siadała, miała coś jeszcze powiedzieć, zamyślając się nad zabawą w karczmie. Jednak z zadumania wyrwał ją przestraszony kapłan. Seville? - zapytała w myślach i od razu przypomniała sobie kobietę, która niedawno wyszła z szynku. Po zachowaniu kapłana i jego słowach była pewna, że coś jest nie tak. Jak mężczyzna ruszył z miejsca i rzucił, że tamta kobieta jest w niebezpieczeństwie nie zastanawiała się nawet chwili. Młoda czarodziejka wiedziała, iż nie zawsze jest czas na słowa. Teraz czuła, iż jest czas na działanie. Chwyciła swój kostur i ruszyła za kapłanem. Oczywiście od razu, gdy dziewczyna ruszyła Baridal również wstał i pobiegł za nią. Elfka starała się nie odstępować kapłana na krok, mimo iż i tak zyskał przewagę poprzez element zaskoczenia ich wszystkich. Jednak Elanvi starała się być tak blisko na ile pozwalała jej zwinnoś i szybkość elfów oraz wytrzymałość młodej osoby. Baridal biegł cały czas za dziewczyną, jednak był wolniejszy niż ona. Co jakiś czas szpetnie klął pod nosem właśnie z tego powodu. Widziała jak kapłan wszedł do pobliskiego domu. Podążyła więc za nim. Weszła i zobaczyła na szczycie schodów mężczyznę za którym do tej pory biegła. Obserwowała kapłana przez moment tu jak i w karczmie. Mężczyzna był niezwykły i pełen mocy – być może to była jego wiara? Jeżeli tak... Jego Bóg musiał być potężny. Elfka miała już ruszyć do kapłana, kiedy raptownie poczuła dławiący wręcz żar. Dziewczyna chciała się obejrzeć, by zobaczyć co się stało. Zaczęła już składać zaklęcie, jednak zabrakło jej jedynie chwili, by je dokończyć, gdyż fala uderzeniowa wyrzuciła ją na ulice wprost w ramiona Baridala.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 18:23, 14 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Czas kurczył się w zastraszającym tempie i Sill była tego boleśnie świadoma. Nie mogła wygrać z Fenai w bezpośrednim starciu, nie mogła przed nim uciec. Pozostawało spróbować sprawić, by uwierzył, że to on powinien uciekać przed nią. Wyczuła drgnięcie woli żywiołaka i przygotowała się do mentalnego ataku własnej, do narzucenia wiary, że to on powinien się wycofać. Nie pozwoliła, by strach rozpełzł się po ciele. Tego typu stworzenia bezbłędnie wyczuwały, gdy ktoś się boi i nie wahały się, by to wykorzystać. Ona też się nie wahała, nie było na to czasu. A potem Fenai popatrzył na coś za nią. Wyczuła strach stwora i poczuła, że bestia zaczyna umierać. Żar robił się nieznośny, zaskoczona odwróciła się by spojrzeć na grozę, która zawitała do niewielkiego pomieszczenia i nawet nie miała się kiedy zdziwić, że to niedawno poznany kapłan. Prastary ogień wybuchnął w sercu i ogarnął ciało, a łowczyni rzuciła się irracjonalnie w stronę mężczyzny, jakby chciała go zasłonić przed piekłem, które miało pochłonąć to miejsce. Nie mogła go obronić, tak samo jak nie mogła ochronić papierów, które płonęły na jej ciele wraz z ubraniem. Na mgnienie oka przed tym jak żywioł pochłonął pokój bestia wyrwała się na wolność, przeszłość zwyciężyła nad teraźniejszością i Sill upadła z kapłanem w płomienie. A potem świat zawirował. Nie znała tego uczucia, ale jakaś siła rzuciła ich w głąb siebie. Zabolało. Głową wyrżnęła o ścianę i właściwie powinna błogosławić, że była kamienna, nie drewniana, bo by pewnie zajrzała komuś do domu siejąc niepotrzebną panikę. Pod jej ciężarem poszły w drzazgi stare skrzynie. Otrząsnęła się i ostrożnie rozsunęła nogi patrząc pod siebie. Kapłan wyglądał, jakby urządzono na nim krasnoludzkie wesele, sponiewierany, poszarpany i nadpalony. Potrząsnęła jeszcze raz głową i ostrożnie z niego zeszła rozglądając się wokół. Jakaś uliczka. Ciasno, że nie mogła się odwrócić. Śmiertelna pułapka. Jeśli pozostanie dłużej taka, jak nic strażnicy zobaczą i zatłuką. Dziewczyna skupiła się do granic możliwości. Spomiędzy zębów uciekł obłoczek dymu. Zawsze łatwiej wzniecić pożar, niż go zgasić. Zawsze powroty bolały. Po ciele rozpełzły się płomienie, choć palić mogły tylko ją. Nie miała zdolności Fenai, by niszcząc siebie, niszczyć wszystko wokół. Przynajmniej nie w ten sposób. Powrót do siebie trwał dłużej, ale powroty często trwają dłużej. Wreszcie dokonało się, upadła w błoto uliczki ciężko dysząc. Nagie ciało drżało z wysiłku, miała minąć jednak jeszcze chwila, zanim brak ubrania i chłód zaczną zajmować jej myśli. Bogowie, za co?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Czw 22:56, 14 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Ludzie różnie sobie wyobrażali piekło, ale żadna z tych wizji nie była bliska rzeczywistości. Z drugiej strony patrząc można by rzec, że wszystkie one były prawdziwe, gdyż jedyne piekło, jakiego można było doświadczyć było tworzone przez wiarę. Umysł w swej pierwotnej formie był niemalże wszechpotężną siłą zdolną tworzyć i unicestwiać wszystko czego dotknie swą formą. To była tajemnica wszechświata znana tylko nielicznym bogom i żadnemu ze śmiertelnych. Wiedza, która, jeśli dostałaby się w nieodpowiednie ręce, zniszczyłaby fasady znanej rzeczywistości, stawiając na jej miejsce nową o wiele bardziej złowrogą. Umysł potrafił to wszystko, jeśli tylko dać mu odpowiednią substancję do formowania. Niewiele jest jednak substancji, które dałyby się dowolnie formować. Przez milenia prawie wszystkie z nich zostały w większym lub mniejszym stopniu uformowane, ich funkcja została określona i zmiana jej uznawana jest przez rzeczywistość za występek przeciw naturalnej kolei rzeczy. Tylko jedna materia była nieskalana i to był właśnie dar, który Balazaar otrzymał jako dziecko od tajemniczej istoty przebranej za żebraka.
Temperatura w pomieszczeniu wzrosła tak szybko, że zanim czarna mgła okryła całą okolicę szata zajęła się pomarańczowymi płomieniami. Sillvie biegła w jego stronę, ale płomienie spowiły jej ciało, tuż przed tym jak potwór eksplodował, a w umyśle kapłana rozległ się tryumfalny śmiech Pana Losu. Baltazaar nie miał wiele czasu na myślenie. Właściwie nie miał go w ogóle i wola zadziałała sama niczym drgnięcie mięśni oddalające dłoń od płomienia świecy. W takim przypadku nie było, co liczyć na precyzje...
Na szczęście precyzja nie była potrzebna, aby zachować życie. Przez jedną krótką chwilę wszystko ucichło i spokój ten zdawał się trwać mężczyźnie przez całą wieczność. Niestety, nawet wieczność ma swój koniec. Bolały go wszystkie kości, kiedy zmysły wróciły do ciała. Cierpienie, było nie do zniesienia, kiedy doświadczył go po raz pierwszy, ale kiedy nauczył się radzić sobie z nim na swój sposób, nie było tak źle.
- Chędożony pajac! – zaklął pod nosem strącając z siebie kawałek podłogi domu Vingo. Wstać było o wiele trudniej, więc nawet nie próbował. Rozejrzał się oszołomiony, aby określić gdzie się znajduje i wtedy dostrzegł kolejnego potwora. Przypominał trochę stworzenie, jakie widział na kartach starych ksiąg w bibliotece w Ardii. Księgi o smokach uważane były od wieków za bajki, lecz wygłaszając takie sądy w Ardii można było narazić się na wieczną pogardę. Stworzenie było oczywiście znacznie mniejsze niż te z legend, w przeciwnym razie pomiędzy dwiema kamiennymi ścianami, byłoby trochę ciasno. Baltazaar natychmiast oprzytomniał. Wiele różnych rzeczy można było usłyszeć o smokach lub innych smokopodobnych istotach. Jedne były mniej inne bardziej niepokojące, jednak wszystkie sugerowały zachować ostrożność, jeśli się jakiegoś spotka. Pradawna magia przywołała już jednego zapomnianego stwora do tego miasta, mogła równie dobrze zrobić to z innym. Ciemność nie miała ograniczeń, dlatego trzeba było ją powstrzymać. Teraz jednak trzeba było przeżyć, co nie byłoby wcale takie proste, jeśli stworzenie zdecydowałoby się go zjeść. Wpatrując się w miniaturkę smoka mężczyzna zastanowił się przez chwilę, jaka śmierć byłaby lepsza. W tym momencie jaszczur zapalił się. Było to tak zaskakujące, że przez kilka chwil kapłan siedział i myślał, co to może oznaczać. Nie poświęcał zbyt wiele uwagi legendom, ale nie przypominał sobie, by w którejś było coś o zapalających się smokach. Zionęły ogniem, fakt, ale... Postać potwora zamazała się i zaczęła maleć. Zmysły nie były w stanie uchwycić szczegółów, ale w efekcie końcowym smok zmniejszył się do rozmiarów człowieka i płomienie zgasły.
Oczom Baltazaara ukazała się kobieta, w której po chwili rozpoznał Sillvie. Nie było to takie proste z racji tego, że była bez ubrania, a odkąd ją spotkał, nie miał czas ani nastroju, aby ją sobie taką wyobrażać. Cóż. Teraz nie musiał już sobie nic wyobrażać. Podźwignął się na kosturze i spróbował wstać. Wszystkie kości pulsowały bólem, ale zacisnąwszy zęby można było się poruszać. Podszedł do dziewczyny ostrożnie, tak jak do kogoś, kto całkiem niedawno był dwa albo i trzy razy większy od niego.
- Teraz jest niegroźna – odezwał się jego własny głos. Niewyraźnie odbicie w oszklonym oknie przyglądało mu się z tym swoim irytującym uśmiechem. – Może jej się trochę nie podobać fakt, że straciła ubranie – odbicie powiodło wzrokiem po nagim ciele kobiety – choć moim zdaniem nie ma się czego wstydzić.
Baltazaar był jeszcze zbyt zmęczony, żeby wdawać się w dyskusje, więc Odbicie ciągnęło dalej.
- Doprowadźcie się do porządku to porozmawiamy. Powinno ci starczyć jeszcze sił, aby się trochę podleczyć, w końcu Pan Losu cię wybrał – Odbicie zachichotało i rozpłynęło się.
Mężczyzna przyjrzał się Sillvie uważniej i nie dostrzegł żadnych obrażeń wymagających uwagi, zajął się więc własnymi. Paskudne poparzenie dłoni, kilka złamanych żeber, nic zagrażającego życiu, ale utrudniającego poruszanie się i myślenie. Ostrze kostura zakreśliło w błocie krąg ograniczający zasięg działania. Ciemność rozlała się w jego wnętrzu czekając na uformowanie, lecz już po chwili wyparowała. Balatazaar wdychał ożywcze opary czując bolesne procesy towarzyszące uzdrawianiu. Nie dał rady utrzymać się na nogach i upadł na kolana podpierając się rękami tuż obok leżącej kobiety. Odległość była na tyle mała, że poczuł na skórze bijące od niej ciepło.
Może ma gorączkę – pomyślał, ale w tym samym momencie przypomniał sobie obraz płonącego ciała. – Ogień jej nie strawił, więc i gorączka krzywdy jej nie zrobi.
Dla upewnienia się dotknął dłonią pleców kobiety. Nie było tak źle, od takiej gorączki nawet człowiek by nie umarł.
- Hej – potrząsnął delikatnie jej ciałem. – Nie czas na kąpiele błotne. Dostaniesz zapalenia płuc, jeśli będziesz leżeć tu tak sama – wraz ze zdrowiem ciała wróciło mu poczucie humoru.
Nie czekając na odpowiedź rozsupłał płaszcz nasączony tłuszczem Drammów narzucił go na Sillvie.
Czasem szybkość i zwinność może być przekleństwem. Elanvirell dotarła do pomieszczenia, w którym zatrzymał się kapłan akurat w chwili, kiedy powietrze zmieniło się w piekło. Ogień był niczym w porównaniu z tym, co zapanowało w pomieszczeniu tuż przed wybuchem. Ciepło oślepiło ją, skóra paliła. Miała wrażenie, że twarz jej się topi. O składani zaklęć nie było nawet mowy, kiedy młoda dziewczyna zauważyła jak jej szata zapłonęła żywym ogniem. Teraz dopiero zrozumiała, że to nie żarty. Nie miała już czas zajmować się uciekającą przed wybuchem kobietą jak i niecodziennie wyglądającym kapłanem. Teraz liczyło się tylko to, by przeżyć. Elanvirell znajdywała się na skraju rozpaczy, kiedy jakaś siłą w jej wnętrzu przełamała skuwające ją łańcuchy. Przestraszyła się tej nie okiełznanej mocy, ale w głębi ducha wiedziała, że jest jej jedyną nadzieją.
Czary eksplodowały z każdego otworu jej ciała i z każdego pora skóry. Wyrządzonych zniszczeń nie dało się cofnąć tak łatwo, ale przelewająca się moc otoczyła ją chroniąc przed ogniem. Ból jednak pozostał i elfka czuła jak przytomność umysłu ją opuszcza. Bała się myśleć, co się stanie, jeśli zaśnie podczas, gdy magia w niej szalała krocząc sobie tylko znanymi drogami.
Eksplozja przyszła niczym wybawienie. Potężny wybuch wyrzucił ją na zewnątrz przez znajdujące się nie opodal okno. Chłodny powiew i krople deszczu działał kojąco na poparzoną skórę, ale to była tylko chwilowa ulga. Baridal złapał ją i na jego ściągniętej twarzy dało się dostrzec strach i bezradność. Nie posiadał umiejętności, które mogłyby teraz pomóc jego małej Elanvi. Dlaczego nigdy go nie słucha? Dlaczego?!
Shavel wszedł do budynku, kiedy piekło uspokoiło się. Nie znalazł nikogo. Nie znalazł nawet niczego, co mogłoby się do czegoś przydać. Srebrne świeczniki były stopione niczym masło a drewniana podłoga zmieniła się w czarny węgiel, nie zdążając spalić się doszczętnie. Nawet kamienne ściany były nadtopione. Nie miał pojęcia, co tu się stało, ale był pewien, że nie był to wybuch oliwy. Pomyślał przez chwilę o elfce, która brawurowo wbiegła do budynku kilka chwil przed nim. Jeśli była w tym pokoju, to mimo swojej niechęci do magów współczuł jej. Może nawet nie ma czego z niej zbierać? Całkiem możliwe, że z Sill i z kapłana także nic nie zostało...
Ostatnio zmieniony przez Lamarath dnia Pią 13:47, 15 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 11:13, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Otumanione zmianami zmysły wreszcie zaczęły się skupiać na rzeczywistości.
- Zaproponowałabym ci wspólne leżenie.... - powiedziała chrapliwie podpierając się na łokciu - … ale tobie też nie wskazane błotne kąpiele... - kapłan po prawdzie wyglądał, jakby coś go przeżuło i wypluło. Czuła się słaba jak noworodek. Zawsze tak było po przemianie, na szczęście wiedziała, że siły będą szybko wracać. Baltazar chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego dosyć ciężki płaszcz dla osłabionej kobiety będzie się wydawał się zrobiony z kamienia, bo gdy opadł na jej plecy ręka zadrżała i załamała się pod nią nie mogąc utrzymać ciężaru. Plask i niewyraźne przekleństwo będące komentarzem dla własnej słabości poprzedziło kolejną próbę wstania. Tym razem obyło się bez większych problemów. Dziewczyna na pewno nie miała postury wojowniczki, jej mięśni nie wyrobił miecz, ale była w niej witalność i siła, która teraz... po tym co zobaczył... nabrała innego znaczenia. Dziewczyna starła błoto z twarzy i okręciła się szczelnie płaszczem, który i tak musiała zebrać w dłoni, by się nie potknąć o nadpalone brzegi. Nienawidziła takich sytuacji. Bez ubrania.... pieniędzy... wszystko zostało tam, w piekle i pewnie się stopiło. Pozostał koń w miejskiej stajni i bank, ale do banku przecież nie pójdzie w takim stanie.... choć może pójdzie? Różnie to z możliwościami bywało do tej pory.
- Dobrze się czujesz? - widziała, że do dobrze, to kapłanowi daleko – Nie potrzebujesz pomocy? Musimy.... znaleźć jakieś miejsce, gdzie porozmawiamy.... straciłam wszystko, muszę pomyśleć....nie mogę w twoim płaszczu paradować cały dzień... - najbardziej bolała chyba świadomość straty papierów i kła, który widziała na szyi trupa. Ubranie rzecz nabyta, zdobędzie je w ten, czy inny sposób, ale... przepadły informacje, których może nie odzyskać, choć podejrzewała, że Casir przyniesie jej odpowiedź jeszcze raz odpowiednio zmotywowany. - Masz się gdzie w mieście zatrzymać....albo za co? - niezbyt to było przyjemne, ale jeśli on miał czym zapłacić za ewentualny pokój, to ona zamierzała skorzystać. Zwłaszcza... że jeszcze nie podjęła decyzji co dalej. Nie mogła pozwolić sobie na ewentualnych łowców za plecami, a przecież wiedziała, co się stanie jeśli gruchnie wieść o smoku. Nawet małym.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Pon 11:50, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Dłoń swędziała niemiłosiernie, kiedy nowa tkanka zastąpiła martwe, zwęglone ciało. Ból w piersiach znikał niczym echo w lesie. Baltazaar podniósł się na równe nogi i pomógł kobiecie utrzymać się na nogach. Jak na pół tonowego jaszczura była niesłychanie mało wytrzymała.
- Odłóżmy nasze leżenie na później, kiedy oboje będziemy w lepszej formie, żeby wyciągnąć z niego coś miłego – poczucie humoru go nie opuszczało. Jakby na to nie patrzeć udało im się ujść z życiem z sytuacji bez wyjścia. Ten kto chciał ich śmierci nieźle się zdziwi. Sytuacja była bardzo korzystna. Kapłan odłożył jednak te myśli na później. Sillvie miała rację, trzeba było znaleźć jakaś kwaterę i doprowadzić się do porządku.
Bez osłony płaszcza i kaptura mężczyzna wyglądał nadzwyczaj zwyczajnie. Jasne lniane spodnie i wiązana rzemieniem koszula przypominały ubiór wieśniaków. Po niedługiej chwili całość przykleiła się do ciała ukazując budowę mężczyzny. Nie był typowym bykiem z południa, ale widać było od razu, że ciężka praca nie była mu obca. Kiedy zawiał wiatr, kapłan zadrżał.
- Czuję się jak młody bóg, tylko trochę mi zimno... Możemy iść do karczmy pod tym rarogiem, właściciel nie poskąpi nam pokoju jeśli tylko ma jakiś wolny. Możemy tez iść do świątyni. Obie możliwości mają swoje wady. W świątyni będę musiał odpowiadać na niewygodne pytania, ale może dostaniesz jakieś szaty z odzysku. W karczmie łatwiej będzie zdobyć pomoc, ale rozpoznają nas, więc ktokolwiek zmusił tego potwora do... spopielenia nas dowie się wcześniej czy później, że mu się nie udało. Ewentualnie można spróbować znaleźć pokój gdzie indziej, ale nie znam miasta, więc nawet nie wiem, gdzie się kierować...
Ostatnio zmieniony przez Lamarath dnia Pon 12:03, 18 Lip 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 12:44, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Nie pomyślała o tym w ten sposób. Zmusić Fenai do tego spektakularnego zniszczenia? Akurat ich? Albo jej.... kapłana miało tam nie być. Ona tak, choć ciężko byłoby określić czas, kiedy się tam pojawi, w końcu sama tego nie wiedziała. Fenai jednak mógł trochę na nią poczekać, chwilę by mu zajął posiłek... Poczuła chłód wędrujący po kręgosłupie. Skąd tak potężni wrogowie? Dlaczego? To pytanie jednak musiało poczekać, stanie po kostki w błocie nie należało do miłych.
- Wpuściłabym cię pod płaszcz, ale wtedy obydwoje byśmy zmarzli... wybrałeś sobie jednoosobowy... - jej też powoli odpuszczało wszystko co się wydarzyło i była w stanie zażartować. Owszem, płaszcz był na nią za duży, ale nijak było iść pod jego przykryciem we dwójkę. Nie bała się przeziębienia, ogień płonący w niej nie pozwoliłby na taką chorobę, ale... nie znosiła zimna. Dyskomfort był dużo większy niż u zwykłego człowieka i naprawdę chciała znaleźć się w innym miejscu. I poczuć względnie bezpieczna.
- Wróćmy do Raroga... - Casir mógł tam jeszcze być i Sillvie była gotowa zaryzykować, by zdążyć się z mężczyzną rozmówić, zanim wróci do swego pana. - Muszę złapać Casira jeśli tam jeszcze jest... poza tym tam jest najbliżej, wiele czasu nie ugramy, jeśli to było świadome działanie... - zaczynała co raz jaśniej myśleć i wcale nie było to pocieszające. - … szczerze mówiąc, aż ciężko mi w to uwierzyć... - pokręciła głową i ruszyła w stronę wylotu uliczki. Okazało się, że wcale tak daleko do karczmy nie ma. Bose stopy plaskały po błocie, ale poza tym Sillvie zachowywała się, jakby nic się nie stało. Poruszała się naturalnie dbając o to, by płaszcz się nie rozchylił i odsłaniając nagie ciało nie przyciągnął zbędnej jej w tej chwili uwagi. Nikt by nie podejrzewał, że sobie pod tym za dużym przykryciem paraduje całkiem naga. W karczmie nie było nikogo z ich towarzyszy. Nadeszli z nieco innej strony i nawet nie wiedziała, o poparzonej elfce, o tym, że trójka stolikowych towarzyszy pobiegła w stronę piekła, które chciało ją pochłonąć. W głowie kłębiły się pytania, ale musiały poczekać aż usiądą i będzie mogła spojrzeć kapłanowi w oczy. Nie zapomniała czerni, która na nią patrzyła, gdy odwróciła się w pokoju. Kiedy weszli do Raroga Sill rozejrzała się i nikły płomyk nadziej zgasł. Nie było go. No niby dlaczego miałby być... Żal, że znowu zamiast iść krok dalej cofnęła się złapał za gardło, ale mazgajenie niewiele mogłoby pomóc. Więc tylko cień położył się w szarych oczach, gdy ruszyła do stolika stojącego najbliżej kominka. Zamieszanie w mieście sprawiło, że w karczmie się przerzedziło. Ciekawskim deszcz nie przeszkadzał, skoro była sensacja, a nawet dwie. Usiadła na krześle czując przyjemne ciepło pełzających po bierwionach płomieni.
- Widziałeś mnie... - niedopowiedziane pytanie zawisło nad stolikiem. I kapłan doskonale zdawał sobie sprawę, że nie o nagość jej chodzi, która była przecież jak najbardziej naturalna. Poznał tajemnicę, od utrzymania której zależało jej życie.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Pon 14:06, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Proces uzdrawiający zakończył się i na ciele mężczyzny nie został najmniejszy ślad po bitwie, którą niedawno musiał stoczyć. Nie protestował, kiedy kobieta zdecydowała, że pójdą do karczmy. Każda z dróg jakie mogli obrać miała swoje wady i wszystkie one były według Baltazaara równoważne. Na swój przewrotny sposób Pan Losu podsunął mu możliwości i wybrali jedną z nich zgodnie z Jego życzeniem. Jak tylko weszli do głównej sali Kapłan szepnął słówko karczmarzowi. Na jego twarzy pojawił się dziwny wyraz przypominający zmartwienie i zaciekawienie, ale nie zadawał pytań tylko skinął głową. Mokre ubranie nie było zbyt przyjemne, nawet pomimo ciepła emanującego od ognia.
Mężczyzna przyglądał się z zagadkowym uśmiechem Sillvie. Jego myśli chwilowo oddaliły się od teraźniejszości. Zastanawiał się jak wiele z wypowiedzianych niedawno słów mogłoby stać się ciałem, a ile z nich to tylko gra. Jakkolwiek by nie było musiał szczerze przed sobą przyznać, że ta dziewczyna mu się spodobała. Nie wolno było oczywiście wykluczyć, że jest to tymczasowy efekt dzielonych ze sobą ekstremalnych przeżyć, ale mężczyzna nie zamierzał się przejmować w tym momencie takimi niuansami. Dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, że Sillvie coś do niego mówi.
- No cóż - zaczął. - Stało się i obawiam się, że będziesz musiała z tym jakoś żyć - pierwsze zaskoczenie po ujrzeniu smoka minęło bezpowrotnie a wraz z nim obawa, jaką czuł wtedy w zaułku. Wyczerpany i ranny nie obroniłby się, gdyby dziewczyna postanowiła zachować swoją tajemnice. Teraz było inaczej. Przynajmniej na razie nie mogła mu zagrozić. Ponadto kapłan liczył jednak, że po tym jak wyciągnął ich z piekła, jakiś kredyt zaufania mu się należy. Liczył na to tym bardziej, że od dłuższego czasu udało mu sie na chwilę zapomnieć o Bestii z Orgonu, a to własnie za sprawą tejże istoty, która teraz czekała na jego odpowiedź. - Jak będziesz grzeczna to może i ty mnie zobaczysz bez ubrania - dodał z uśmiechem. - Chyba że pytasz o tą smokowinkę, to niestety mi umknęło... deszcz tak mocno padał. Ale to chyba nie kłopot?
Baltazaar nie spotkał nigdy zmiennokształtnego, a tym bardziej takiego, którego aspektem byłaby od wielu wieków niewidziana bestia. Poza tym nie był jednym z tych, którzy by osądzali po wyglądzie. Sam był najlepszym przykładem bezsensowności takiego oceny. Kapłan, który nosi w sobie... sam właściwie nie był pewien jak powinien nazywać Odbicie. Trzeba będzie się go zapytać przy najbliższej okazji.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 16:18, 18 Lip 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
Elf pokręcił się chwilę po pokoju, uważając na ogień. Liczył, że nikogo nie znajdzie, że może uciekli. Ale to mogło nic nie znaczyć w obliczu zniszczeń, jakie tu widział. Jakby rozpętała się tutaj najdziksza, pierwotna magia. Nie wiedząc czemu na myśl nasunął mu się obraz smoka. Uśmiechnął się nie wiedząc czemu. W każdym bądź razie nikogo tu nie znalazł i postanowił jak najprędzej się stąd wynieść. Ogień szalał coraz bardziej. Wycofał się i zbiegł po schodach, które groźnie trzeszczały pod jego stopami.
Wybiegając zobaczył Baridala i elfkę. Elfkę? Gdyby musiał oceniać to przysiągłby, że to nie ona, ale ten kolos nikogo innego by tak nie przytulał. Pojął, jak wielkie siły grały tam w budynku w swą przeklętą grę. Pieprzona magia- zaklął. Oczywistym było, ze w budynku to ona siała śmierć. Właśnie za takie coś jej nienawidził. Mogla dawać życie, ale też najgorszą, rodem z piekła śmierć. Do elfki też nie pałał sympatią, bo władała tą brudną siłą i by pewnie nie przejął się tym, co się jej stało... ale to było dziecko. Młoda elfka, która teraz nie wyglądała jak elfka. Młode, zmaltretowane ogniem ciało wymagało pomocy a nie nienawiści. Nawet jakby była jego najgorszym wrogiem, to widząc ją w takim stanie Shavel darowałby. W końcu nie jest istotą bez serca, a ona była w podobny wieku jak Lil... Żal mu było Elanvi.
Podchodząc dostrzegł, że jeszcze oddycha. Nie wiedział, czy to jest jakieś pocieszenie w tej sytuacji.
- Musimy zabrać ją do karczmy, a potem poszukać pomocy...- rzekł stanowczo, spoglądając w stronę gospody, w jakiej niedawno siedzieli. Dostrzegł, że w tamtą stronę podąża znajoma mu para, za którą pognali...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|