 |
www.wiezaexusa.fora.pl Forum Klubu Fantastyki Wieża Exusa
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Wto 10:16, 21 Cze 2011 Temat postu: Powrót |
|
|
Baltazaar
Tego dnia padało. W prowincji Ghanes lata nigdy nie należały do upalnych, co było akurat jej dobrą stroną. Baltazaar nie lubił upałów, męczyły go niemiłosiernie i utrudniały trzeźwe myślenie – jedno z jego ulubionych zajęć. Jak tylko poranne słońce rozszarpało przytulną ciemność nocy na horyzoncie pojawiły się niskie i ciężkie chmury. Kilki godzin później zaczęła siąpić mżawka, która wzbierała na sile, aż wreszcie przerodziła się w regularną ulewę. Gdyby nie ciasno tkany płaszcz z kapturem, zasączony tłuszczem z Drammów, mężczyzna byłby przemoczony do suchej nitki. Na szczęcie długie odzienie szczelnie oddzielało go od wody. Idąc podpierał się kosturem jakby splecionym z dwóch różnych metali. Na obu końcach laski osadzone były niewielkie zakrzywione ostrza oraz symbol Pana Losu. Można było więc mniemać, że wędrowiec był kapłanem w tejże świątyni. Kapłan Losu byli poważani przez społeczeństwo. Prości ludzie często prosili ich o błogosławieństwo, które w większości przypadków miało przynosić szeroko rozumiane szczęście. Ludzie z wyższych sfer społecznych ośmielali się dodatkowo prosić (często prośbę swoją popierając złotem) o wywróżenie pomyślnej przyszłości. Niestety Kapłani Losu zawsze mówili prawdę, więc często zdarzało się, że przyszłość, jaką słyszały uszy możnych, nie była taka, jakiej by chcieli. W dawnych czasach zdarzało się, że nieposłuszny kapłan trafiał do lochu albo na katowski pieniek, ale z biegiem lat ludzie nauczyli się, że nie warto podnosić ręki na kogoś, kto służy przeznaczeniu.
Mężczyzna dotarł do krzyżówek. Trakt, którym wędrował przecinał w tym miejscu Trakt Cesarski. Przez deszcz nie dostrzegł z oddali czterech masywnych strażnic, w których rezydowała Straż Drogowa pilnująca porządku na Cesarskim Trakcie. Przez smugi deszczu Baltazaar dostrzegł tłumy. Pan Losu nie był dla niego łaskawy tym razem. Akurat trafił na jakąś wielką karawanę, która zmierzała do stolicy. Jeśli pójdzie i będzie chciał się przez nich przedrzeć, na pewno ktoś go rozpozna i nie będzie końca prośbom o błogosławieństwa. Jeśli chodziło o szczęście, ludziom nie straszny był deszcz, Baltazaarowi nie uśmiechało się jednak stanie po kolana w błocie dłużej niż było to konieczne. Przystanął więc w oddaleniu pod niewielkim dachem szopy na drewno. Minie trochę czasu zanim wszyscy się przeprawią i pójdą w dalszą drogę.
Siedząc na ułożonych w stos polanach wpatrywał się w mokrą ziemię. Padało już dobre kilka godzin, tak że u jego stóp utworzyła się spora kałuża. Jej tafla była nieruchoma w osłoniętej dachem części i mężczyzna widział w niej swoje odbicie. Dotyk czasu na jego twarzy stawał się coraz bardziej widoczny. Ciemne oczy bystro spoglądały na świat i od czasu do czasu opadał na nie kosmyk ciemnych włosów ukrytych pod kapturem. Krótko przystrzyżona broda dodawała mu powagi i wzbudzała wymagany u kapłana autorytet. Było też coś jeszcze, co czuł w głębi ducha. Dar i przekleństwo...
- Już sobie poszli – usłyszał swój własny głos. Odbicie w tafli wody uśmiechało się. – Możemy ruszać w drogę, za pół dzwonu dotrzemy do bram miasta.
- To prawda – odpowiedział Baltazaar wstając. Chciał już ruszać, ale nim zrobił pół kroku, Odpicie zatrzymało go.
- Poczekaj! – spoglądało na niego poważnie z mętnej wody. – Jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Te wszystkie śmierci mogą przynieść ci zgubę. Jeszcze nie nauczyłeś się wszystkiego. Przegrasz konfrontację...
Baltazaar nie odpowiedział. Ruszył szybkim krokiem w stronę strażnic, skinął w pozdrowieniu wartownikom i udzielił im błogosławieństwa zanim o nie poprosili. Przez resztę drogi, aż do momentu, kiedy jego oczom ukazały się miejskie mury Orgonu, miał w głowie słowa przestrogi, jakimi po raz kolejny uraczyło go Odbicie. Sara z Kręgu Ashera – jego mentorka i towarzyszka przez ostatnie pięć lat także odradzała mu tą wyprawę. Trzy niewyjaśnione, brutalne zgony w przeciągu ostatniego miesiąca wstrząsnęły Orgonem, ale nie tak bardzo jak Baltazaarem. On wiedział, co zabija. Spotkał to już kiedyś, dawno temu, kiedy był jeszcze dzieckiem...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 17:49, 21 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
- Psiakrew- zaklął pod nosem elf o czarnych, sięgających do linii barków włosach. Obecnie ciasno przylegały do ciała i ubrania oraz niemal błyszczały od wilgoci. Poprawił kołnierz płaszcza, z satysfakcją stwierdzając, że owszem, on jest mokry, lecz gruby materiał uchronił resztę przed zamoczeniem. Ściągnął płaszcz i podał go chłopcowi, wręczając mały napiwek za zaniesienie go. Przycupnął przy kominku. Mimo tego było mu jednak zimno. Zamówił więc u wiotkiej dziewki grzańca i porządną strawę. Miał za co, mógł sobie pozwolić. Strzeżenie przez tydzień karawany było najprostszym od lat zarobkiem. Owszem, dwa razy napadli ich zbójcy, ale nic więcej. Jednak mimo solidności płaszcza muszę zakupić coś na głowę- stwierdził- ciekawe, czy u Liliel także jest taka parszywa pogoda...
Oderwał się od pogody na widok parującego jedzenia. Bo w sumie to i co tu narzekać? Czuł się przecież świetnie. Zanim zabrał się z karawaną to dopadł kuzyna czarownika. Trzy miesiące ciężkich poszukiwań skończone sukcesem. Owe szukanie było grosze od samego dostania się do jego posiadłości. Głupek myślał, że jak ma w rodzinie czarownika, to jest nietykalny. Niskie ogrodzenie, zero psów czy innego zwierzęcia obronnego i raptem trzech strażników! I on uważał, że taka jakże skąpa ochrona będzie przeszkodą dla Shavela. Między innymi z tego powodu jego krzyk był w uszach jak najsłodsza muzyka. Owszem, nieco się stawiał, o czym świadczyła rana po bełcie w ramieniu, załatana przez kapłana z karawany. Drugi raz jednak nie zdążył strzelić, ręcę mu się trzęsły jak galareta. Tak to pewnie bełt poleciał w pierś. Będzie musiał się z tym wybrać do kogoś bardziej odpowiedniego, żeby upewnić się, iż wszystko jest porządku.
//mam nadzieję, że nie za krótko? //
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Wto 13:55, 28 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Wto 20:55, 21 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Orgon. Miasto jak miasto. Nigdy nie czuła się w nich przesadnie dobrze. Tym razem było nie inaczej. Ale interesy wymagały odwiedzania miast, więc nie marudziła. Marudzenie niewiele zwykle dawało. Zresztą już dawno przestała być podrostkiem. Szare oczy błyszczały w ogorzałej twarzy, brązowe włosy były wysmagane słońcem i złote na końcach od niego. Niestety słońca tu nie było. Za to było szaro, buro i mokro. Sillvie zaś lubiła upały, ciepło, gdyby mogła, to godzinami wygrzewałaby się na plamie słonecznej. Niczym kot. Na takie wygody jednak przez najbliższe kilka dni odpadały. Pod pachą niosła niewielki parciany worek. Mocno zawiązany i ewidentnie posiadający żywą zawartość, bo co i rusz wybrzuszał się w innym miejscu. Powarkiwał też z cicha, ale za to zajadle. Kobieta wolną ręką poprawiła plecioną opaskę na czole, która sprawiała, że przynajmniej poskręcane włosy nie właziły jej do oczu. Pozbyć się tego 'skarbu' jak najprędzej i niech się nowy właściciel się martwi. Zamawiać coś takiego może tylko głupiec. Do domu... ale to jego problem. Pod Dwugłowym Rarogiem odda zamówienie i oby miał dla niej to, co obiecał w zamian. A potem musiała uskoczyć przed mężczyzną, który pijany szedł... a właściwie zataczał się całą szerokością drogi i tylko dzięki ścianom, od których odbijał się nastawiając to jedną, to drugą dłoń, nie upadał. Jej pakunek wykorzystał okazję i pojawiły się nie wiadomo skąd w dwóch dziurach dwie pazurzaste nogi, które nie dość, że boleśnie zadrapały rękę, to jeszcze gdy wypuściła je zaskoczona na ziemię zaczęły uciekać zygzakiem. I prawie im się udało zwiać, choć Sillvie zignorowała zranioną rękę i błyskawicznie rzuciła w pogoń. Na szczęście właściciel pazurzastych łap miał ograniczoną widoczność i z rozpędem trafił na szary płaszcz. A że pod płaszczem była para męskich nóg, to odbił się od nich i wywalił na grzbiet. Zdążył skrzeknąć wściekle, zamachać łapami, gdy szarooka dopadła go i pewnie złapała.
- Przepraszam... nie jest zadowolony z sytuacji w jakiej się znalazł... - powiedziała podnosząc szamoczący się worek i tym razem trzymając tak, by pazury nie mogły jej nic zrobić. Kaptur ciemno-zielonego płaszcza spadł jej w pościgu na ramiona i teraz na włosach lśniły krople wody, czuła jak deszcz wlewa się za kołnierz i generalnie robi się co raz mniej przyjemnie. - ...na szczęście do Raroga niedaleko... mam go już dość i przyznam szczerze, że z radością się go pozbędę – uśmiechnęła się do właściciela nóg, które powstrzymały worek od ucieczki.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Śro 8:41, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
W mieście można napotkać różne dziwy. Jak dało się przed chwilą zauważyć, nawet biegające na dwóch łapach worki... Mężczyzna przyglądał się, jak dziewczyna, bo nie miała więcej niż trzydzieści lat, zwinne chwyta uciekiniera. Widać, że miała wprawę. Po kilku wypowiedzianych słowach Baltazaar wiedział już dlaczego. Zwrócił uwagę na charakterystyczne cechy wyglądu, na które zwykł zwracać uwagę od wczesnych lat młodzieńczych. Szare oczy, włosy hołdujące Ścieżkom Losu, płynny ruch źrenic i powiek... I uśmiech. Co począć z takim uśmiechem? Wszystko co przychodziło Baltazaarowi do głowy wydawało mu się głupie. Rozbawił go fakt, że posiadając całą swoją wiedzę i umiejętności, o których ludziom na ziemi nawet się nie śniło, jest bezsilny przeciw rzeczy tak prozaicznej jak uśmiech. Przez pryzmat rozumu nic szczególnego w nim nie było. Jasne odbłyski zębów, nie wyszukany kształt ust, tu zmarszczka, tam druga... Jednak poza logiką kryło się coś więcej, jakiś rodzaj aury z pogranicza mistycyzmu i boskości, która chwytała za duszę człowieka niczym szpon Rashada. Kapłan przyglądał się temu zjawisku dłuższą chwilę, dopiero kiedy dotarło do niego, że takie milczenie z cieniem zachwytu na ustach może zostać uznane za niegrzeczne, z bólem serca pożegnał się z pięknem, jakie właśnie spijał.
- Dobrze, że nie był to Akrynnśki Tur bojowy, bo bym musiał kupić sobie nowy płaszcz – odpowiedział żartobliwym tonem. Ciemne oczy utkwione były w otoczonych szarym morzem źrenicach nieznajomej. Baltazaar nie znał się na stworzeniach z tego świata, ale spędzając czas w świątyni przeczytał tyle woluminów z różnych dziedzin życia, że siłą woli coś tam z tej wiedzy mu zostało. Akryńskie Tury bojowe wykorzystywane w wojnach czarnych ludzi na południowym kontynencie były wielkie jak trzy ogiery i ciało miały obrośnięte rogowymi kolcami i naroślami. Były powolne, ale raz rozpędzone przebijały się przez zamkowe wrota jak włócznia przez jedwab...
- Kto to Ragor?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 10:16, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
- Gdyby to był akryński tur musiałbyś kupić łopatę i kogoś, kto by cię z tej drogi wykopał, nie polecam stawania im na drodze...temu tu też nie polecam – popatrzyła na swój wierzgający worek i docisnęła go bardziej do boku – jeśli nie będzie w worku, bo wtedy to faktycznie trzeba płaszcz kupić. - zaśmiała się, a worek skrzeknął ze złością. - Żal kapłańskiej szaty by było... a Rarog to rodzaj ptaka, nieco podobny do sokoła... chociaż ja miałam na myśli Pod Dwugłowym Rarogiem, czyli karczmę, o tam... - ruchem głowy wskazała kierunek, bo nie zamierzała dać swojej zdobyczy kolejnej szansy na ucieczkę. - można się wysuszyć, nieźle zjeść i w miarę czysto wypocząć....au... - mimo worka jego zawartość podjęła próbę ugryzienia jej w rękę - … i pozbyć się złośliwych zwierzaków... - dokończyła, bo na szczęście materiał był zbyt gruby, by zęby mogły jej zrobić krzywdę. Potrząsnęła głową strząsając kropelki wody z twarzy, choć na ich miejsce zaraz wylądowały nowe. Padało co raz mocniej. - Jeśli też szukasz karczmy panie, to chodźmy....jeśli nie, to ja już pójdę, nie mogę się doczekać, aż go oddam właścicielowi... - specjalnie nie używała nazwy stworzenia, które znalazło się w niewoli. Nie były lubiane, straż mogłaby się przyczepić, że coś takiego trafiło do miasta i nie jest w żelaznej klatce najlepiej zamkniętej w drugiej klatce. Ale w sumie to nie był jej problem, ona sobie z nim radziła. A następny właściciel został ostrzeżony i miał sobie stosowną klateczkę przygotować. Solidną. A karczma czekała, ciepła i sucha. I kupiec czekał....a właściwie wysłannik przyszłego właściciela tobołka kobiety. Łysy mężczyzna w zielono-czarnych barwach swego pana raczył się kubkiem wina. Krótki kord obciążał pas, a skórzane rękawice leżały obok na stole. Pod stołem stała klatka. Żelazna. Z solidnym zamkiem. Klucz miał na łańcuszku na szyi. A pod kurtką papiery, które miały być zapłatą. Bo tym razem Sillvie nie pracowała za pieniądze. Potrzebowała informacji.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Śro 13:56, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Karczma to całkiem dobre miejsce, jak na początek – pomyślał mężczyzna.
- Chyba właśnie szukam karczmy – powiedział ruszając we wskazanym kierunku. – A tak gwoli ścisłości, to nie jest to szata kapłańska. Symbolem sług Pana Losu jest Ghalak. Kostur z dwoma ostrzami, symbolizującymi równowagę miedzy tym, co ludzie nazywają pomyślnością, a tym co nazywają pechem. Podobne znaczenie ma spleciony ze sobą jasny i ciemny metal, z którego wykonano „drzewiec”... Wybacz, nie będę cię zanudzał szczegółami doktryny, pewnie masz ciekawsze tematy do rozmyślań.
Baltazaar spojrzał na kobietę spod kaptura, by sprawdzić jej wyraz twarzy.
- A więc znasz się na egzotycznych stworzeniach? Tu w północnych prowincjach mało kto słyszał o turach z Akrynnu, a i na południu już ich nie używają od dziesięcioleci. Pewnie wyginęły... Tak czy inaczej nie jest to wiedza, którą zdobywa się przypadkiem.
Nie była to do końca prawda, gdyż sam Baltazaar dowiedział się o turach przypadkiem, kiedy czytał traktat historyczny o oblężeniu Muru Śmierci. Jednak kobieta, którą spotkał nie wyglądała na zainteresowaną historią najnowszą, a i trzymała w worku szponiastego zwierza o wątpliwej reputacji.
Dotarli do karczmy zanim zdążył usłyszeć odpowiedź. Naprawdę było blisko. Ktoś właśnie z niej wychodził i ujrzawszy kapłana przytrzymał drzwi, aby go przepuścić. Mężczyzna puścił przed sobą kobietę, jak go nauczono i podziękował nieznajomemu prostym błogosławieństwem.
W środku było ciepło, choć nie tak sucho, jak można by było się spodziewać. Woda naniesiona na płaszczach i butach parowała pod wpływem ciepła i powstał niezbyt przyjemny zaduch.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 14:03, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
- Można się dosiąść?- uszu Shavela dobiegł nosowy głos.
Spojrzał podejrzliwie w górę. Elf miał dobre półtorej głowy więcej od niego. Zielono-czarny kaftan z wyszytym nań głową wilka świadczył o jego służbie. Zieleń oczu niecierpliwie go świdrowała. Brązowy kapelusz przykrywał krótkie, dębowe włosy. W dłoniach trzymał nie wiadomo po co stalową klatkę i jakieś mniejsze zawiniątko. Shavel skądś go znał, lecz nie pamiętał, kim on jest.
- I co, mam tak stać jak kołek? To po to ci tyłek na studiach chroniłem, by tego się doczekać?
- Casir!- krzyknął, zrywając się i ściskając go serdecznie- zmieniłeś się, druhu. Kto by przypuszczał, że spotkam cię akurat tutaj
Casir. Przyjaciel, którego poznał na studiach a wydawał się mu jak brat. Pomyśleć, iż ich pierwsze spotkanie skończyło się niemal bijatyką o serce srebrnowłosej Naeli. Wygrał Casir, ale i tak zostawiła go dla jakiegoś człowieka. Do dziś niemile wspominał jak potem jeden i drugi rozpaczali nad jej nieczułością przy piwie. Eh, stare czasy.
- Ano- skinął głową- ty też. Co porabiałeś przez tyle czasu? Ile to lat, 10? Nic nie dawałeś znaku życia, tyle co od twej siostry...
- Siadaj, to pogadamy.
Gestem przywołał dziewkę i zamówił kolejne wino dla siebie i dla Casira. Ten z chęcią przyjął kielich i nie omieszkał skorzystać z okazji i złapał dziewczynę za tyłek. Podskoczyła i chciała odwinąć się, uderzyć w twarz, lecz opamiętała się. Taka praca, że trzeba się liczyć z macankami...
- Oho, chyba właśnie posłaniec przyniósł paczkę dla mego pana- rzekł, kiwając głową w stronę dziewczyny z wierzgającym tobołkiem pod pachą i kapłanem.
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 14:10, 22 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 21:29, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Przechodząc przez próg jeszcze powiedziała:
- Nie wyginęły, żyją w brunatnych puszczach Malakhai, ale jest ich już mało.... - znała się na tym i nie ukrywała tego. Przecież gdyby myślano, że brak jej wiedzy i umiejętności, to nie miała by pracy. Rozejrzała się po jeszcze niezbyt zatłoczonej karczmie i jej wzrok bezbłędnie wyłowił łysy czerep. - No proszę... wszystko na czas... wybacz panie, muszę oddać złośnika nowemu właścicielowi... - skinęła mokrą głowa kapłanowi i ruszyła w stronę stolika, przy którym siedział Casir z jakimś mężczyzną. Znała go z poprzednich zleceń. Zwykle on organizował transport złapanych do pańskiej menażerii stworzeń. Tym razem jednak ładunek był zbyt cenny i złośliwy, by nakazał to zrobić komuś innemu. I słusznie zdaniem Sill. Podeszła i zadowolona zobaczyła klatkę.
- Witajcie panowie... zgodnie z zamówieniem... - worek zaskrzeczał i zamachał łapami, jakby przeczuwał co się święci. - Masz? - to już było krótko i na temat do baronowskiego wysłannika. Uśmiechnął się do kobiety i wyciągnął papiery, rozłożył je odruchowo przyglądając się wierzgającym łapom, i pozwolił łowczyni sprawdzić, czy jest to to, o co jej chodziło. Przebiegła oczami kilka linijek i skinęła głową. - Dajcie klatkę na stół, im się szybciej go pozbędę, tym lepiej, strasznie się irytuje workiem... - sama bez pardonu docisnęła łokciem do boku pakunek aż stęknął z bólu, a sama wykorzystała sytuację i szybko naciągnęła na dłonie rękawice z dziwnie połyskującej, czerwonawej skórki, które do tej pory miała wsunięte za pas. Kiedy klatka znalazła się na stole, a drzwiczki zostały otworzone nie było na co czekać.
- Odsuńcie się trochę... - Casir błyskawicznie odsunął się na tyle, na ile mu pozwalał sąsiedni stolik. Znał kobietę i wiedział, że jeśli chodzi o zwierzaki, to należy jej ufać. Sillvie już bez ociągania wsadziła rękę do worka. Wrzask, jaki się rozległ, gdy wyciągała zeń jego więźnia sprawił, że nagle stali się w centrum uwagi. Dwa szybkie ruchy i zielonookie, pierzasto-łuskowate stworzenie znalazło się w nowym więzieniu, a drzwiczki się zań zatrzasnęły. Casir nie czekał, doskoczył i przekręcił klucz. W uszy zebranych uderzyły kolejne wrzaski, gdy mały ni to ptak, ni to gad, ni to humanoid dopadł krat i próbował się uwolnić. A głos miał paskudny, świdrujący.
- Hozern... Casir zdejmuj kurtkę! - mężczyzna zgłupiał, ale ton kobiety sprawił, ze trzęsącymi się rękami rozpiął kurtkę i jej podał. Jeden ruch i klatka została przykryta, a wrzask zmienił się w gniewne burczenie. - Hozerny kiepsko widzą w ciemnościach, nie będzie wrzeszczał dopóki będzie przykryty...baron dostał szczegółowe wytyczne jak Hozern ma być traktowany... tak jak chciał, to jest samiec... za jakieś trzy miesiące zmieni barwę z brunatnej na karminową. To ich okres rui... będzie nieco bardziej drażliwy i złośliwy, przejdzie mu po miesiącu... drażliwość oczywiście.... - zdjęła rękawice i zabrała leżące na stole papiery. Miała ochotę przeczytać je tu i teraz, ale nie potrzebowała do tego tylu świadków.
- Sill...przysiądziecie się? - spytał Casir zezując niespokojnie na burczącą klatkę, ale chyba faktycznie Hozern nie zamierzał na razie sprawiać większych kłopotów. Mężczyzna chyba uznał, że kapłan jest znajomym kobiety.
- A co? Jak zwykle ty stawiasz? - roześmiała się rozsznurowując płaszcz – Dla mnie wiesz co zamówić... - rzuciła jeszcze i odeszła w stronę paleniska, by go rozwiesić i choć trochę podsuszyć. Ubrana była w spodnie z jeleniej skóry i lnianą tunikę. Na biodrach opierał się szeroki, skórzany pas, gdzie oprócz rękawiczek i sakiewki pyszniły się dwie rzeźbione rękojeści noży.[/b]
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Śro 21:49, 22 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
Kapłani rzadko odwiedzali karczmy. Mieli swoje świątynie, gdzie mogli spędzać czas ze swoimi na rzeczach, które w ich kręgach uchodzą za godne i przyjemne. Albo na zupełnie przeciwnych. Nic więc dziwnego, że większość gości miejskiego przybytku uznała widok dzierżyciela czarnobiałej laski za niezwykły. Po dłuższej chwili, kiedy większa część karczmy zdążyła zauważyć nowych gości, rozmowy jakby trochę przycichły. Baltazaar nie był tym zdziwiony. Nie pierwszy raz zdarzyła mu się podobna sytuacja. Wśród nielicznych uznanych za godnych służbie Panu Losu, który, co było powszechnie wiadomym, tych niegodnych traktował bardzo nieprzyjemnie, był jednym z nielicznych, którzy odrzucili konwenanse swoich pobratymców i nie odwiedzali świątyń. W wielu kościołach byłoby to uznane za zniewagę dla bóstwa, ale ścieżki Pana Losu są niepojęte dla śmiertelnych. Jeśli już ktoś przetrwał śmiertelną próbę i inicjację, tylko sam Pan Losu może go zwolnić ze służby. Oczywiście czasem robi to ludzką ręką, czego Baltazaar spodziewał się przez pierwsze lata swojej pielgrzymki. Jednak nic złego się nie stało, więc uznał to za znak i przyzwolenie na przyjętą przez siebie interpretację doktryny wiary.
Poważny wyraz twarzy, na której dało się dostrzec pewną determinację i celowość, miała zdeprymować co bardziej odważnych „wiernych” przed próbą sprawdzenia swego szczęścia u kapłana odpowiedzialnego za nie. Wszyscy, którzy byli choć trochę obeznani w świecie, wiedzieli, że czasem nie warto wchodzić w drogę kapłanom, szczególnie jeśli wykonują jakąś piekielnie ważną misję. A co innego zaprowadziłoby kapłana do gospody, mając pod nosem przybytki przeznaczone specjalnie dla duchownych, jak nie ważna misja?
Na szczęście wrzaski stworzenia, które kobieta przyniosła w worku odwróciły szybko uwagę od niecodziennego gościa. Baltazaar wykorzystał ten fakt i przesunął się w stronę szynkwasu, gdzie dostrzegł oberżystę. Interesy kobiety i dwóch podejrzanych typów nie były jego sprawą, tylko by im przeszkadzał. A informacje by się przydały.
- Witaj, kapłanie – odezwał się niski, lekko otyły mężczyzna. – Czym mogę ci służyć, w mej skromnej gospodzie?
- Niech Pan Losu spogląda na ciebie jasnym obliczem. Przybyłem do tego miasta z powodu pogłosek... Czy to prawda, że w mieście czai się zło i że umierają ludzie?
To prawda. Twarz oberżysty zbladła, kiedy usłyszał słowa Baltazaara. Mało kto mówi o potwornościach, jakie dzieją się po zmroku nocy, ale wszyscy o nich wiedzą.
- Czy – mężczyzna zająknął się, nie wiedząc, co powiedzieć. – Czy kościół przysłał cię, aby... nas ocalić?
- Zrobię, co w mojej mocy – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Ale potrzebuje informacji.
- Oczywiście, święty mężu! – oberżysta ożywił się wyraźnie. – Spocznij proszę, a ja się wszystkim zajmę. Anya! – krzyknął do jednej z karczemnych dziewek. – Znajdź czysty stolik dla jego świątobliwości.
Słowa były wypowiedziane trochę za głośno, jak na gust Baltazaara. Położył dłoń na ramieniu karczmarza.
- Dziękuję... Sam znajdę stolik. Przede wszystkim sprawy ważne...
Uśmiechnął się i odwrócił w stronę sali.
Świątobliwość – pomyślał. – Taki tytuł to już przesada. Jakby usłyszał to Wielki Kapłan Arth to by się zachłysnął miodem...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 16:50, 23 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
Czujnie obserwował kobietę, która się do nich dosiadła. Obracała się w bardzo dziwnym towarzystwie. Kapłani Losu to nie są osoby, po których razem wędruje się po karczmach. Sam kapłan w karczmie to też był ewenement. Całe szczęście, że służył Panowi Losu a nie innemu bogowi, bo wtedy wywalałbym kufle z piwem oddających się cielesnym przyjemnościom ludkom, miast złożyć jałmużnę w świątyni i prosić o łaskę. Chciało mu się śmiać z takich kapłanów, jednak przed tym tutaj czuł respekt. Służył czemuś, co jeśli coś rzekło to było to prawdą i przepowiednia zawsze się sprawdzała. Nie, żeby chciał pytać o swój los. Wolał mieć cień złudzeń, że jest kowalem własnego losu.
Powrócił do kobiety. Wydawała się nie mniej ciekawa od niego. Nie pasowała do stereotypowej wizji kobiety we współczesnym świecie. Brązowe włosy wypalone przez słońce jak u chłopki, lecz na pewno nie była chłopką. Widać to było w samych ruchach, takich dziwnie... elfich. Były zbyt lekkie jak na kogoś, kogo życie to uprawa roli. Jednocześnie zbyt naturalne dla osoby urodzonej w mieście. Jakby żyła w bardzo bliskim związku z naturą. Czuł, że tak właśnie jest. Fascynowała go niezmiernie. Rzadko miał styczność z takimi osobami. No i miała bardzo dobrej jakości noże. Znał się na tym i już po samym wyglądzie było widać, że są doskonale wyważone i dobrze leżą w ręku. Ciekawe, jak nimi walczy- zamyślił się na moment.
- Widzę, że znasz się z mym przyjacielem- rzekł uprzejmie- mam nadzieję, że nie był zbyt irytujący podczas współpracy...
- Ej! Wcale nie jestem irytujący- wtrącił, lecz zbył go machnięciem ręki.
- ...nazywam się Shavel, a pani?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 11:45, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
- Gdzieżby śmiał – roześmiała się kobieta. Widziała zainteresowanie w oczach mężczyzny, który przedstawił się imieniem Shavel, ale nie było w tym nic dziwnego. Nieco przecież odbiegała od standardów. Kobiet po szlakach nie włóczyło się znowu tak dużo, większości bogowie nie szczędzili zwykłych niewieścich zajęć, dzieci i męża mniej lub bardziej dobrego. Jej nie poszczęścili. Ale za to przyciągała uwagę. Albo ona, albo to co ze sobą często przyszło targać. Jak chociażby dzisiejszy Hozern. Siłą rzeczy wszyscy skupili się na tym, kto stwora wrzucił do klatki. Casir tylko ze śmiechem pokręcił głową. Zdarzało się z łowczynią trochę wypić, zdarzało się łapać młodego wizogona pomiędzy karczemnymi stolikami, mieli kiedy się polubić.
- Gdzież bym śmiał....
- Mówią mi Sillvie, po prostu Sillvie, nigdy nie miałam szlacheckiego tytułu – uśmiechnęła się jak to ona, pokazując zadziwiająco zdrowe, mocne zęby. A kiedy się śmiała wewnętrzne światło zdawało się nawet szare oczy ocieplać. Zanim usiadła powiodła wzrokiem ponad głowami biesiadników i odszukała kapłana. Nie miała odruchu zgięcia karku i błagania o błogosławieństwo, jak większość ludzi, bo i z kapłanami prawie nie miała do czynienia. Odezwał się do niej normalnie, bez napuszonych pustych słów o jakichś bogach, to i ona traktowała go normalnie.
- Kapłanie... dosiądziesz się do nas? - spytała na tyle głośno, by jej głos dobiegł uszu mężczyzny. W końcu jego też tak naprawdę do stolika Casir zaprosił, poza tym... interesująca persona... z poczuciem humoru, dlaczego by nie powiększyć kompanii. Dziś już nie miała żadnych zobowiązań. A przynajmniej nie wiedziała o żadnych zobowiązaniach, bo zobowiązania właśnie jej szukały. Usiadła również przy stoliku, a Casir wstał, by złożyć zamówienie. Łowczyni, choć na to nie wyglądała, lubiła zjeść konkretnie niczym wojownik. Gdzie się to pieczyste podziewało nie było widać, może po prostu miesiące na szlakach nie pozwalały roztyć się, nabrać zamaszystych kształtów matrony, którą już zapewne by była, gdyby wiodła zwyczajne życie.
- Moje noże cię interesują? - spytała Shavla, któremu wzrok ewidentnie uciekał na dwie rzeźbione rączki. - Są zwyczajne... - nie sięgnęła jednak po żadne z ostrzy, by je zaprezentować. Noże były zrobione z odpowiednio obrobionych kłów gravenów i bez potrzeby nie powinny opuszczać pochwy. Już nie raz jeden przekonała się o tym, jak te dwa pozornie bliźniacze ostrza spragnione są krwi i karczma nie była odpowiednim miejscem na to, by je napoić.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Pon 12:35, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Baltazaar
A więc to stolik znalazł jego... Gdyby Baltazaar był bardziej śmiały w swej wierze, powiedziałby, że to zrządzenie Pana Losu. Wiedział jednak, że nie może mieć co do tego pewności, więc nie było sensu wypowiadać zbędnych słów. Od kiedy podążał dwiema ścieżkami przeznaczenia, patrzył na wiele spraw inaczej niż jego bracia w wierze. Takie otwarcie oczy było swoistym błogosławieństwem, choć dawni nauczyciele przestrzegali, że może też był śmiertelną pułapką.
Mężczyzna skinął głową w podziękowaniu i ruszył szybkim krokiem w stronę stolika, zajmowanego przez nowopoznaną kobietę i jej towarzyszy. Kaptur rzucał cień na jego twarz, więc nie można było dostrzec zbyt wielu szczegółów, ale bez trudu można było poznać, że mężczyzna nie należy do najmłodszych. Jednak był o wiele za młody, z punktu widzenia kościelnej rangi, którą nosił. Oczywiście wiedziałaby o tym tylko osoba obeznana w sprawach kościelnych, a żadna z siedzących przy stoliku nie wyglądała na takową.
Mężczyzna skłonił się tym razem w geście powitania. Na jego twarzy malował się nieśmiały uśmiech, który mógł znaczyć bardzo wiele.
- Witajcie, panowie... pani... Jestem Baltazaar i dziękuję za zaproszenie.
Kapłan celowo pominął tytuły z dwóch powodów. Po pierwsze nie chciał być odbieranych przez żadnego z nich jako osoba reprezentująca kościół. To nie było potrzebne i pożądane z punktu widzenia zadania, które sobie wyznaczył. Mógł się przedstawić swoją drugą „profesją”, ale Sara ostrzegała, że jeśli trafi na nieodpowiednich ludzi, którzy jej nie zaakceptują, będzie musiał przelać ich krew. W Orgonie przelano już wystarczająco dużo krwi. A drżące Ścieżki Losu mówiły Baltazaarowi, że jeszcze to jeszcze nie koniec. Nie musiał Wieszczyć aby być tego pewnym...
Usiadł, opierając ceremonialny kostur o oparcie krzesła. W milczeniu powiódł wzrokiem po obecnych. Był to ten rodzaj spojrzenia, który wywołuje wrażenie, że ktoś przegląda twoje życie jak księgę z obrazkami. Wiele osób go nie lubiło, ale mężczyzna nie mógł się powstrzymać.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 13:52, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
- Słucham?- zapytał wyrwany z obserwowań- Tak, interesują. wyglądają na dzieło wprawnego rzemieślnika.
Nie pytał o możliwość zobaczenia ich. Sam chował swe noże pod koszulą za pasem, w bucie i innych miejscach i niechętnie rozstawał się z nimi, nie mówiąc o pokazaniu komuś innemu. Tym bardziej, że nawet chcąc je obejrzeć to nie liczył na zgodę, byli dla siebie obcymi osobami. Zresztą na co mu to? Przyszedł odpocząć a nie oglądać jakieś tam nożyki...
- Ja jestem Casir, a ten tutaj to Shavel- wskazał ręką przyjaciela- Sill znasz. Miło nam Ciebie poznać... Baltazaarze.
Skinął głową widząc kapłana. Wydawał się całkiem sympatyczny. Głównie dlatego, że nie opowiadał, kim jest i komu służy.
- Casir, mógłbyś zamówić wino dla naszego towarzysza- zauważył z uśmiechem- wszyscy tu coś mają, prócz niego.
- Ty tam nadal gap się na "noże" Sill, a nie mnie pouczasz- odciął się nie mniej zjadliwie, jednoznacznie sugerując, na co patrzy- ale masz rację- uśmiechnął się do kapłana.
Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Pon 15:29, 27 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 14:21, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Sillvie
Klepnęła się po udzie, a łobuzerski uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy popatrzyła w oczy Shavlowi.
- A więc to 'noże' cię zainteresowały... - nacisk położony na słowo nie pozostawiał złudzeń, mówiła o tych samych 'nożach' co Casir. - … nie ten przybytek przyjacielu, zamtuz jest ulicę dalej i zwie się Rozwarte Uda, gorzej gotują, ale wina niezłe mają i tam do 'noży' łatwiejszy dostęp... - widać nie pierwszy raz takie żarty się o nią obijały, bo niezbyt się przejęła. Casir zresztą wiedział, że się nie przejmie. Przynajmniej dopóki od słów ktoś do czynów nie próbował sprowadzić, ale ten tutaj na takiego nie wyglądał. Poza tym... przy kapłanie ludziska jakoś tak bardziej i myśli i kuśki na wodzy trzymali. Po chwili zresztą Casir wrócił, a za nim jedna z karczemnych dziewuch z winem. Ta miała 'noże' konkretne, że hej, ale Sill albo się zlitowała, albo po prostu nie uznała za stosowne głośno komentować tego do Shavla. Kubek z winem wydał się jej w tej chwili jakby istotniejszy, bo z chęcią opłukała gardło i poczuła jak po ciele rozlewa się ciepłem alkohol. Tak... stanowczo tego jej było trzeba. Rozsiadła się na krześle wygodniej i dla odmiany już bez żartów popatrzyła kapłanowi w oczy.
- Jeśli mogę spytać.... co cię panie do takiego przybytku sprowadza... niewielu z twoich można po karczmach zobaczyć...
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Pon 15:40, 27 Cze 2011 Temat postu: |
|
|
Shavel
- Casir... chyba dawno nie zarobiłeś solidnego kopniaka. Nie powiem, kto więcej latał za „nożami”...- burknął, lecz zaraz uśmiechnął się do Sill- a skąd pani to wszystko wie?- zapytał z szelmowską miną.
Spojrzał na nią, lecz tym razem nie na noże, ani tym bardziej „noże”. Wzniósł kielich na znak toastu i wypił nieco trunku. Pijąc, zauważył, że do gospody wszedł jakiś grajek w zielonym kapelusiku z piórkiem, żółtym kubraku i tych nowomodnych spodniach z pomponami. Za nim podążała młoda dziewucha, o blond włosach i karminowych ustach. Ubrana była bardzo, ale to bardzo skąpo. Podeszli do karczmarza i chwilę pogwarzyli, by potem rozstawić się kącie z zamiarem gry.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Możesz pisać nowe tematy Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|