 |
www.wiezaexusa.fora.pl Forum Klubu Fantastyki Wieża Exusa
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Wto 12:17, 14 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Krommelech
Młody mag zerknął tylko przelotnie za wychodzącą wysoko urodzoną kobietą. Zanim zamknęły się za nią drzwi biały kot pomknął w ich stronę i opuścił jadalnie znienacka. Krommelech musiał przyznać, że nie rozumie Lisy. Najpierw chce informacji, nie dając nawet skosztować kolacji znajomym, a teraz wychodzi zostawiając wszystko. Czyżby się obraziła? To możliwe, lecz bardzo nieprofesjonalne. Trzeba było wziąć pod uwagę, że rzeczywiście jest zepsutą szlachcianką, która ma wszystkich, których nie zna w głębokim poważaniu. Tylko skąd wiedziała, że miriatyjczyk przyniósł list i jest on adresowany do Lorda Elaja? Więzy krwi nie dają jednak mądrości. A wystarczy się zastanowić moment, by domyśleć się, dlaczego lord Elaj wybrał do tego zadania kogoś pokroju Bernarda, zamiast jednego ze swoich kuzynów czy siostrzeńców. Stawka była wysoka, ale sprawa ciekawa i warta uwagi. Nawet dla kogoś niezwiązanego z żadnym z królestw.
Słowa Bernarda zostały dobrane niefortunnie, co prawdopodobnie było jego intencją, lecz dalszy rozwój sytuacji podpowiedział szarowłosemu mężczyźnie, że taktyka obrana przez jego towarzysza, nie przyniesie pożądanego efektu. Zmysł dyplomatyczny wykrył w nich zbyt wiele niewypowiedzianej groźby. Trzeba było wkroczyć do akcji i załagodzić sytuację.
- Wybaczcie - odezwał się znad zamrożonego listu. - Mój towarzysz, Bernard, służy Lordowi Elajowi z powodu jego niespotykanych wręcz umiejętności wieńczenia każdego powierzonego mu zadania sukcesem. Niestety, w imię prawa równowagi, nie jest jednym z mistrzów słowa... Nie ma więc co się dziwić, że tak zinterpretowałaś jego wypowiedź. Prawda jest jednak zgoła inna. W liście jest ostrzeżenie, że każdy kto ma związek ze sprawą, umiera w tajemniczych okolicznościach. Nie potrzeba bystrzaka, by domyśleć się co to za tajemnicze okoliczności. Wszakże spotkaliście się z nimi z bliska. Kobieta, z którą tak dzielnie walczyliście, nie była człowiekiem, tylko martwą istotą, być może ożywieńcem. Uciekła wam, więc trzeba założyć, że poinformowała swoich mocodawców, kto jest teraz w posiadaniu wiadomości. Zdaje sobie sprawę, że to dla was bardzo niefortunne, ale obawiam się, jeśli opuścicie posiadłość dopadną was ci sami ludzie, którzy tak poharatali miriatyjczyka. Nie wiem czy wiecie, ale podróżował on z dwójką wysokiej klasy ochroniarzy. Wybaczcie, jeśli źle oceniam wasze umiejętności, ale sam bym obawiał się stanąć przeciwko takim zabójcom w pojedynkę. Właśnie to chciał powiedzieć Bernard. Jeśli rozproszycie się po mieście ryzykujecie spotkanie z ludźmi.. z istotami, które najpierw biją a potem pytają. Dlatego dołączam się do jego propozycji i proponuje wam swego rodzaju azyl. Posiadłość Lorda Elaja jest w tym momencie najbezpieczniejszym miejscem w mieście. Jednak ja z Bernardem zobowiązaliśmy się wspomóc go w jego sprawie i z tego powodu nie możemy zostać i dopilnowac bezpieczeństwa posiadłości. Tak więc możecie zrobić co najmniej trzy rzeczy. Zjeśc kolację i udać się w stronę swoich spraw i wcześniej czy później spotkać się z demonami nasłanymi przez groźnych ludzi, których tożsamości jeszcze nie poznaliśmy. Zjeść kolację i skorzystać z gościny Lorda Elaja, do czasu aż ja z Bernardem wrócimy z podróży i rozwiążemy niebezpieczną sytuację. Jednak w takim wypadku nie mogę osobiście zagwarantować bezpieczeństwa. Teoretycznie atak na rezydencje byłby głupotą, gdyż zwróciłby niepotrzebną uwagę grupy trzymającej władze i szlachty, ale nigdy nie wiadomo do czego posunie się ktoś przyparty do muru. Poza tym panna Lisa nie wzbudza jakoś mojego zaufania. Wie zbyt wiele jak na siostrzenicę, która opiekuje się chorym wujem... W końcu trzecia możliwość, to wyruszyć z nami. Nie będzie to tak spokojnie spędzony czas, jak na leniuchowaniu w posiadłości lorda, ale jest jednak ważna zaleta takiego stanu rzeczy. Będziemy tam wszyscy razem, co znacznie utrudni potencjalnym wrogom zrobienie nam krzywdy. Umiejętności moje i Bernarda, oraz zapewne i wasze, choć nie znam ich, połączone w jednym celu, zapewnią nam wszystkim atut, z którym wszelkie istoty, chcące zagrozić naszemu życiu i zdrowiu, zastanowią się dwa razy...
Krommelech umilkł i spoglądał cicho na Mertha, który od dłuższego czasu milczał. Miał nadzieje, że goście lorda zrozumieją, co chciał przekazać, w przeciwieństwie do Lisy, która najwidoczniej zrozumieć nie potrafiła.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 0:36, 15 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Merth
"Kobieta, z którą tak dzielnie walczyliście, nie była człowiekiem, tylko martwą istotą, być może ożywieńcem." - Te słowa rozbrzmiały w umyśle Mertha niczym dzwon, wybudzając go ze znacznego zamyślenia w jakie zapadł, wsłuchując się w kolejno zabierane głosy w oczekiwaniu na interesujące słowa, które w końcu padły. W tym momencie mężczyzna zaczął żywiej udzielać się w sytuacji, tj. przestał sprawiać wrażenie martwego, za jakiego można go było wziąć, gdy oddychając wolno i płytko, wpatrywał się w swój talerz z zupą.
Pojawiły się zatem dwa wyjścia, widziane przez maga nieco inaczej niż przedstawiał je Krommelech - mógł teraz albo pozostać tutaj, nie wiadomo na jak długo odcięty od planowanych badań lub nieco ów plan zmienić, czy też po prostu rozszerzyć o podróż wraz z nowo poznanymi jegomościami. Druga opcja wydawała się dalece bardziej kusząca, ze względu na możliwość dokładniejszego poznania istot tak bliskich Merthowi - ożywieńców.
- A więc... - Odchrząknął starzec. - Wydaje się, że najrozsądniejszą opcją byłoby pozostać tutaj do waszego powrotu, jednak słowa mojej towarzyszki - Tu delikatnym ruchem głowy wskazał Volanę. - rzucają na sytuację inne światło. Przypadkowe spotkanie, nie ważne czy z żywymi czy umarłymi, nie nakłada na nas kajdan i tym bardziej nie daje do nich klucza w twoje posiadanie. Jak wielu ludzi nauki tak i ja muszę mieć za co żyć i prowadzić badania... nad lekami. - Dokończył, niezręcznie nadając przykrywkę swym prawdziwym badaniom. - Zaoferuj zatem coś więcej niż wspomniane bezpieczeństwo, którego i tak nie możemy być pewni, a przysłużę ci się jako medyk, gdy zajdzie taka potrzeba. - Merth westchnął ciężko, zaraz zerkając na talerz stygnącej strawy, po czym zajął się nim, nieszczególnie czekając na jakiekolwiek przyzwolenia. Zupa wyglądała za dobrze, by jeść ją później na zimno.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Śro 12:31, 15 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Wilga
Nie, żeby podejrzewała jakąś przyjemną atmosferę przy stole, ale... no w wielkopańskich domach kłótnia i docinki jak w karczmie i to nie pierwszego sortu? Ona nie śmiałaby uchybić tej pani. W końcu była to jedna ze szlachetnych, a Diadka zawsze powtarzał, że szlachetnym w drogę wchodzić nie nada. Tak jest prostym ludziom zdrowiej. No i była gospodynią tego domu póki co. Jakże tak gospodarzowi, co na ciepłą strawę zaprasza uchybić. I to jeszcze do buraka porównując... choć porównanie wzbudziło gdzieś na dnie żołądka niechcianą wesołość, bo nijak wyniosła siostra pana domu buraka nie przypominała. Wesołość szybko ustąpiła, gdy ów nieprzebierający w słowach osobnik stwierdził, że właściwie może się czuć uwięziona. Przecież ona miała swoje plany! Nie po to przyjechała do miasta, żeby siedzieć w zamknięciu, nawet tak wygodnym jak to, o ile rzecz jasna na dłuższą metę nie kazano by jej spać ze służbą, co też przecież wchodziło w rachubę. Zupełnie zapomniała o jedzeniu wpatrując się w cuda, jakie mężczyzna o dziwnych oczach wyczyniał z listem. Dopiero po dłuższej chwili zaczęły docierać do niej jego słowa i w końcu oderwała spojrzenie od listu, by wbić je w jego twarz. Na drobnej buzi szare oczy robiły się ze strachu wielkości spodków. Z wrażenia kasztanowy kosmyk zsunął się jej z ramienia i stuknął o brzeg talerza drewnianym koralikiem cudem nie lądując w zupie. 'Ożywieńce? Grozi im znowu coś takiego? Jak z tym walczyć? Walczyć?!' Ona nawet nie umie walczyć... A jeśli tutaj nie będzie bezpiecznie? Zresztą co ona mogłaby tu robić? Ta Pani Lisa nie jest kimś, kto.... Wilga w tym szalonym pędzie, jaki sobie zafundowały w jej głowie myśli wyłowiła dwa istotne uczucia. Jedno, że się autentycznie boi spotkania z tym czymś, co jej już na drodze stanęło, a ten mag.... sprawia wrażenie kogoś, przy kim można się w materii ataku dziwactw nienaturalnych poczuć w miarę bezpiecznie. Drugie – że zupełnie odeszła ją ochota na jedzenie. Odłożyła łyżkę.
- Ja... jadę z wami... - powiedziała cicho. Z jednej strony strachu ukryć nie potrafiła, ale z drugiej... stanowczość, że skoro podjęła decyzję, to się jej zamierza trzymać. I nie zamierzała nikogo wyprowadzać z błędu co do jej zdolności bojowej.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aboshi
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Śro 14:53, 15 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Volana
Złodziejka wstrzymała się przed prychnięciem. "Dzielnie walczyliście". Może była to przesadnie negatywna reakcja z jej strony, jednak niejedną głupotę starano się jej wpoić do głowy ładnymi słowami. Poza tym nikt nie lubił wrażenia zaciskającej się na ich szyi liny. Mogła tylko rozmyślać jak tak naprawdę postrzegała ich ta obeznana już dwójka. I pewnikiem dwójka wcale nie biedna.
- Nie wiem. Zdajecie się nam dać jakiś wybór kiedy tak naprawdę go nie ma. Bez urazy, chętnie wybiorę się w jakąś drogę, ale potrzeba mi pieniędzy, lub chociaż solidnego ekwipunku czy pożywienia. Jesteśmy tak naprawdę dobrą okazją by stać się, za przeproszeniem, pomocnym mięsem do rzucenia na przeciwnika, skoro już weszliśmy w drogę wielkim planom. Mówicie z troską i przekonaniem, ale tak po prawdzie doskonale poradzilibyście sobie sami, myślę, a zainteresowania naszymi osobami winniście mieć tyle co nic. Tak, oczywiście dziękuje za uświadomienie nas w co się wpakowaliśmy i co nam grozi, ale nadal... czy źle zrozumiałam jego słowa czy nie, ty przekazałeś podobne treści. Czy poza możliwością ważnej przygody i może uchronieniem życia - aczkolwiek dziwnie to brzmiało, "uchronienie życia" kiedy samemu się dalej zamierzało gnać w kłopoty. - dostaniemy coś za ten wysiłek? Cokolwiek, co nie będzie tylko obiciem lub dalszymi kłopotami?
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Śro 15:29, 15 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Krommelech
Szarowłosy mężczyzna westchnął cicho. Po prawdzie nie rozumiał tych ludzi. Grozi im niebezpieczeństwo, dostają ofertę, która względnie ochroni ich przed śmiercią, a tego im mało. Bernard prawdopodobnie skończyłby rozmowę w dość brutalny sposób. Ale Krommelech Bernardem nie był, więc postanowił skończyć rozmowę mniej brutalnie. Zastanowił się nad zadaniem, jakie przed nimi stało i zgodnie z doświadczeniami wojskowymi, taki rodzaj misji najlepiej powierzyć niewielkiej grupie, która będzie w stanie łatwiej uniknąć wykrycia.
Czarnooki mężczyzna ukłonił się lekko Wildze w podziękowaniu. Następnie nabrał powietrza i przystąpił do odpowiedzi. Postanowił zacząć od kobiety, gdyż w jej przypadku sprawa była prosta.
- No cóż... Nie jestem w mocy by oferować wam jakiekolwiek wynagrodzenie materialne. Pewnie masz rację, że doskonale poradzilibyśmy sobie sami. W takim razie, jeśli to co oferuje nie satysfakcjonuje cię, nie będę nalegał. Jeśli będziesz chciała zostać, zostań, jeśli będziesz chciała ruszyć za swoimi sprawami, proszę bardzo - powiedział z uśmiechem, bez żadnego śladu wyrzutu. - To była tylko propozycja. Niestety jeśli chodzi o ciebie, drogi magu - rzekł zwracając czarne oczy na starszego mężczyznę - sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. W przeciwieństwie do mojego towarzysza Bernarda ja jestem jasnowidzem i wiem, że przeczytałeś list. Dlatego opcja opuszczenia posiadłości cię nie dotyczy. Poza tymi murami stwarzasz zagrożenie dla powodzenia czekającego nas zadania. Kiedy wrócimy, będziesz sobie mógł iść, gdzie chcesz, badać swoje śmieszne leki. Tak naprawdę, gdyby to tylko ode mnie zależało, wcale nie proponowałbym ci wspólnej podróży. Nie dość, że uważasz wszystkich oprócz ciebie za idiotów, to nie cofniesz się przed niczym, by tylko odnieść wymierne korzyści lub uniknąć odpowiedzialności za swoją nieodpowiedzialność. Twoje umiejętności magiczne, których tak usilnie i nieudolnie zarazem próbujesz się wyprzeć mogłyby się przydać, ale ich brak, to raczej niska cena za spokój podczas podroży. Tak więc, jak powiedziałeś demony, które mogą was ścigać nie nakładają na was kajdan. Na ciebie jednak nakłada je fakt przeczytania tajnej korespondencji nieprzeznaczonej dla twoich oczu...
Krommelech umilkł w oczekiwaniu na ewentualne komentarze gości. Był z siebie dumny, że wszystko co rzekł do Mertha udało mu się wypowiedzieć spokojnym i rzeczowym tonem, bez cienia urazy lub irytacji.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Aboshi
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 16:55, 16 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Volana
Kobieta westchnęła, chwilę milcząc gdy Krommelech zwrócił swoją uwagę ku Merthowi. Nie znała starca, ale trudno było nie zauważyć jego oschłości odnośnie innych osób. Sama nie wiedziała, czy aby ciągnie ją na tyle by wciskać się w tarapaty. Ciągnęło ją do najemników, albo jakiejś innej służby odmiennej od złodziejskiej.
- W takim razie ja podziękuję. Poradziłam sobie wtedy z tym stworzeniem więc poradzę sobie z podobnymi, a poza tym może będę miała szczęście. Skorzystam z posiłku i nie będę się dalej narzucała, a już na pewno nie zostanę tutaj w domostwie. I tak, mam wrażenie, nasza wizyta wprowadziła sporo zamieszania i niesmaku. - z tymi słowy powróciła do swojego posiłku. Czy straciła apetyt czy nie, nie miała na razie pieniędzy aby móc pozwolić sobie na zrezygnowanie ze świetnego posiłku. A co później... weźmie Skrucha, swoje rzeczy i czmychnie gdzieś w miasto.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Gość
|
Wysłany: Czw 17:51, 16 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Merth
Starzec uśmiechnął się nieco, gdy Krommelech przedstawił mu jego położenie.
- A zatem sporo tych jasnowidzów powyłaziło z nor ostatnimi czasy, skoro uważasz, że samo dotknięcie i przeczytanie świstka papieru, o czym nie wie nikt poza obecnymi tutaj, ściągnie na mnie kłopoty. - Mężczyzna zaniechał dalszego jedzenia, miast tego luźno splatając ze sobą palce obu dłoni i układając łokcie na stole. - Wierz lub nie, jasnowidzu, ale potrafię o siebie zadbać i zaszyć się gdzieś na dłuższy czas, jeśli zachodzi taka potrzeba. Nie będziesz mi zatem rozkazywał. - Dokończył, ocierając usta rękawem. - Jeśli zaś będziesz nalegał, zapłacę za strawę... A nuż jesteś gotów uznać, że winienem ci posłuszeństwo za talerz zupy, więc wolałbym nie mieć długów, nawet tych wydumanych. - Mężczyzna spojrzał raz jeszcze po wszystkich zebranych, a zaraz potem dźwignął się z miejsca. - A teraz żegnam. - Dodał i nie bacząc na maniery opuścił pomieszczenie, by udać się jeszcze po swe rzeczy i pójść swoją drogą.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Exus
Dołączył: 10 Gru 2008
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Czw 23:37, 16 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Bernard
Młodzieniec zamilkł gdy Krommelech przejął inicjatywę.
Póki co wszystko idzie zgodnie z planem. No może nie planowałem że siostrzenica nas opuści, wystarczyło żeby zamilkła, ale i tak wyszło po mojemu. Hehe... ale ładne słowa „nie jestem mistrzem słowa” a to dobre – zaśmiał się w myślach nadal w milczeniu obserwując rozwój sytuacji. Dalsze słowa zdziwiły Bernarda. Z jednej strony wydawało się, że „goście” rozumieją w jakiej są sytuacji. Z drugiej chcą, żeby im płacić za możliwość ochrony? To wydawało się śmieszne. Cóż, Bernard żył nieco w innym świecie niż większość ludzi więc nie musiał rozumieć ich postępowania.
Sprawa nabrała szybszych obrotów, gdy Merth postanowił opuścić posiadłość Lorda.
Bernard spojrzał na Krommelecha:
- Jak wrócę, będziemy musieli porozmawiać o naszych umiejętnościach – powiedział z uśmiechem na twarzy po czym wstał, podniósł torbę i ruszył w stronę wyjścia z jadalni. Przed opuszczeniem jej spojrzał jeszcze w kierunku Volany:
- Moja oferta jest ważna do jutra, do południa. Jak opuścisz tą rezydencję radzisz sobie sama. – po tych słowach wyszedł z jadalni. Wyciągnął sztylet z torby i szybkim, cichym krokiem zbliżył się do starca gdy ten wchodził do pokoju po swoje rzeczy. Mocnym uderzeniem głowicą pozbawił go przytomności a następnie umieścił na łóżku. Zamknął drzwi, sprawdził puls i oddech(upewniając się, że nadal żyję) po czym związał mu nogi i ręce a następnie zawinął mocno w prześcieradło.
Z magami nigdy nic nie wiadomo...
Następnie skręcił mu kark. Ponownie sprawdził puls i oddech tym razem nie było ani jednego ,ani drugiego. Ciało ukrył pod łóżkiem.
Zabierze się je z sobą jutro, jak będziemy wyjeżdżać.
Bernard usiadł pod drzwiami nasłuchując czy i kto nadchodzi. Gdy będzie zbliżał się Krommelech będzie musiał z nim porozmawiać.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Nie 22:05, 19 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Krommelech
No cóż... - pomyślał mag. - Trochę nierozsądne zachowanie.
Kiedy Bernard wyszedł, Krommelech wstał.
- W takim razie, jeśli już wszystko ustalone, pozwolicie, drogie panie, że zajmę się kilkoma sprawami, które trzeba rozwiązać, zanim wyruszymy. Cieszcie się kolacją, a potem jeśli chcecie udajcie się na spoczynek, choć może warto by było najpierw zajrzeć do chorych. Jeśli będę potrzebny, można mnie będzie znaleźć w okolicach głównego hallu.
Ukłonił się obu kobietom z uśmiechem i wyszedł z jadalni. Jak tylko drzwi zamknęły się usłyszał w głowie znajomy głos:
- Kromciu, kromciu... Wielka pani dobija się do posłańca. Jest trochę zirytowana, bo nikt nie wie, kto zamknął drzwi od środka. Mam ją zjeść czy ją lubisz?
Hexeh. Odzywał się rzadko i nie ma co ukrywać było to błogosławieństwem.
Czekaj na mnie - rzucił telepatyczną odpowiedź szarowłosy mężczyzna. - I nie jedz jej. - dla pewności lepiej było powiedzieć to wprost.
Idąc korytarzem w stronę zachodniego skrzydła, gdzie odpoczywał miriatyjczyk. Krommelech został zaczepiony przez Bernarda, który wyłonił się nie wiadomo skąd.
- Jest sprawa do załatwienia - powiedział enigmatyczni i gestem zaprosił do pokoju.
Krommelech rozejrzał się po korytarzy, by upewnić się, że nie ma świadków ich spotkania. Zniknęli za drzwiami i natychmiast stało się jasne, o co chodzi. Na łóżku leżało zawinięte w prześcieradło ciało, nie sposób było dojrzeć, kim jest denat, jednak można było się tego domyśleć. Gdzieś w okolicach kręgosłupa mag poczuł zimny dreszcz. Wiedział czym jest konieczność, ale od wiedzy do czynu była jeszcze długa droga. Merth był zagrożeniem. A zadanie takiej rangi nie może mieć zagrożeń. Bernard, jak widać, traktował zadanie śmiertelnie poważnie. Śmiertelnie.
Trzeba by się pozbyć ciała, aby nie wzbudzać sensacji w rezydencji i nie prowokować niepotrzebnych napięć. Krommelech rozejrzał się po pokoju i pozbierał wszystkie przedmioty i torby należące do starszego człowieka. Rzucił je na ciało, które uprzednio zwalił na kamienną podłogę. Z łóżka ściągnął dwa duże koce i dał je Bernardowi.
- Odsuń się trochę i zablokuj drzwi.
Kiedy zabójca usłuchał, Krommelech przywołał magię. W pokoju zrobiło się przeraźliwie zimno a przed magiem zaczęła koncentrować się błekitno-biała kula energii nie większa od pięści. Po czarnych jak noc oczach przebiegały z wielką szybkością tajemne symbole. Pod koniec inkantacji lodowa kula pomknęła w stronę martwego ciała i magiczne zimno rozbłysło. Cienka warstwa szronu pokryła meble i ściany, a owinięte w prześcieradło ciało było teraz twardą jak kamień byłą lodu. Kolejne symbole przemknęły po oczach maga i niewidzialna siła poczęła kruszyć lodową rzeźbę na drobne kawałki nie większe od pięści.
- Rezonans magiczny będzie jeszcze trwał jakiś czas. Zawiń to w koce i wrzuć gdzieś do pieca albo zakop. Po kilku dniach w ziemi nikt nie rozpozna w tym ciała - rzekł mag, którego oczy znów stały się przyjaźnie białe. - Ja muszę odwiedzić miriatyjczyka. Siostrzenica lorda próbuje się do niego za wszelką cenę dostać.
Po tych słowach wyszedł z pokoju i podążył do zachodniego skrzydła na spotkanie Lisie.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Piotreksus
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 121
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: the silver lake
|
Wysłany: Pon 21:43, 20 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
MG
Zamek trzasnął pod naporem stalowego pręta, jednak rygiel dalej mocno trzymał. Lisa skrzyżowała ręce i przyglądała się staraniom służby z irytacją. –Gdzie znajduje się drugi ranny mężczyzna? – rozpoczęła powoli, jakby dopiero coś sobie przypomniała – W pokoju na końcu korytarza Pani. – odparła jedna z pomagających pokojówek – Dobrze więc, kontynuujcie, te drzwi mają być otwarte jak najszybciej. – ponagliwszy służbę kuzynka Lorda ruszyła szybkim krokiem w stronę, komnaty w której znajdował się Eliop. Mały kotek próbował przemknąć się tym samy korytarzem jednak zauważyła go jedna z młodych pokojówek i rozpoczęła pościg – Wracaj tutaj malutki! Nie można biegać po kurtażach, dam ci coś dobrego! – Lisa weszła do komnaty gdzie znajdował się ochroniarz i szybko zamknęła za sobą drzwi, odcinając Hexehowi drogę.
Lord Elaj podniósł jeszcze raz pęczek listów z dawnych lat i zwarzył go w dłoni, każdy list był częścią jego życia i uwielbiał wracać do nich, gdy tylko czuł się przytłoczony. Pokojówka, która podawała lordowi rozcieńczoną zupę, wyprostowała się odsuwając talerz. Wzrok lorda padł na lokaja, który natychmiast zbystrzał – Teodorze, zamknij listy w skarbcu i poślij po moich gości Bernarda i Krommeleha , pora dowiedzieć się jakie wieści niesie posłaniec. – Lord upadł na poduszkę i machnął lekko ręką jakby odganiając talerz, który pokojówka już przysuwała w jego stronę. Teodor szybko opuści ł sypialnię i ruszył w stronę skarbca ,spieszył się, musiał jeszcze szybko odnaleźć tajemniczych gości swego pana.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Lamarath
Administrator
Dołączył: 09 Gru 2008
Posty: 208
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Płock
|
Wysłany: Wto 12:36, 21 Gru 2010 Temat postu: |
|
|
Krommelch
Szarowłosy szlachcic wyłonił się zza rogu. Zobaczył pół tuzina służby uwijającej się przy drzwiach prowadzących do pokoju miriatyjczyka. Jeden z nich trzymał łom...
- Co u licha?! - odezwał się z nutą irytacji. - Dlaczego niszczycie mienie mojego przyjaciela? Niczego nie ma w tym pokoju, co można było ukraść.
Białe oczy spoglądały surowo na służbę.
- Panie, nie chcemy niczego ukraść. Lady Lisa poleciła nam otworzyć te drzwi...
Mężczyzna pokiwał głową.
- Służycie Lordowi Elajowi czy jego siostrzenicy, która tylko czeka, by przejąc po nim schedę? Lord nakazał mi zadbać o bezpieczeństwo chorego, więc zamknąłem drzwi magicznie. Widzę, że jednak okazało się to za mało, więc będę musiał je przekląć.
Mag dotknął lewą ręką drewnianych drzwi i wyszeptał słowa w Starożytnym języku Quani. Kiedy mówił jego oczy zmieniły kolor na czarny. Upewnił się, żeby wszyscy pracujący przy otwieraniu widzieli tą zmianę koloru.
- Esshaal detex mortis rahl - oderwał rękę i powiedział ciszej. - Ktokolwiek dotknie tych drzwi bez mojej zgody, zapadnie na ciężką chorobę, kiedy zaśnie. Będzie wymiotował krwią i kałem, aż odwodni się i umrze... - złowrogi ton nadał groźbie dodatkowej siły oddziaływania. - Gdzie jest Lisa? Muszę z nią pomówić - zmiana tonu i tematu była tak nagła, że nikt nie przypuszczałby, co przed chwilą powiedział służbie Krommelech.
|
|
Powrót do góry |
|
 |
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
|